niedziela, 30 października 2011

SEKRET




ETYKIETA Z WINA
Znaleziona wraz z butelką w stalowym filarze trzymającym schody prowadzące na piętro prywatnego domu, podniesiona 28 lipca 2011, Dąbrowa Górnicza, ul. Skalskiego.

No zabaweczka. My, dzieci, mamy raj. Płyn w środku nas nie interesuje, fe, strasznie śmierdzi i smakuje jak najgorsze lekarstwo, które trzeba pić jak się jest chorym. Fajny jest za to korek, taki plastikowy, biały albo przezroczysty. Można w nim na przykład farbki mieszać. A tata kolegi wyciął z niego łabędzia, jak żywy był, jak prawdziwy normalnie. Etykietkę się odmacza, łatwo odchodzi. Nie jest taka fajna jak z jakichś zagranicznych napojów, najczęściej robi się z niej samolot, taki mały, myśliwiec. A butelkę się bierze za szyjkę, rozwala się, no i to jest tulipan. Jak zostaną jakieś nie za małe szkiełka to robimy sekrety. Do sekretów najlepsze jest przezroczyste szkiełko. Wykopuje się w ziemi taki mały dołek, mniej więcej o średnicy szkiełka, które mamy, do dołka wsadza się jakiś kwiatek, fajny kamyk, no różne różności, przykrywa się ten dołek szkiełkiem, że przez nie wszystko fajnie widać. I przysypuje się ziemią. Ktoś kiedyś znajdzie taki sekret. Robimy ich dużo w różnych miejscach na całym osiedlu. Czasem właśnie jak wykopujemy dołek na sekret to znajdujemy czyjś sekret w tym samym miejscu. Albo nawet nasz, taki co kiedyś się zrobiło. No.

czwartek, 27 października 2011

TIPSY KING



TIPS
Podniesiony 23 września 2011, Dąbrowa Górnicza, Reden, przystanek autobusowy w stronę Centrum.

- Rozbieraj się, szybciutko, czasu nie mam za bardzo.
- Ale chłodno jest...
- Nie przesadzaj, przecież to długo nie potrwa, no już... Zaraz się rozgrzejesz.
- Wstydzę się trochę... Szkoda, że tak jasno... Nie da się zgasić światła.
- Nie rób ceregieli, po co tu przyszedłem? Przecież chciałaś, żeby cię zbadać... No, mądra dziewczyna. No, dalej, wszystko.
- Jak to..? Już przecież jestem goła.
- Ale wszystko zdejmij, skórę, paznokcie, włosy. Jak już badać to porządnie, dogłębnie.
- Kurczę, nie lubię tego. Później trudno wszystko z powrotem założyć, ta skóra taka ciasna, potem mnie przez parę dni uwiera, paznokcie gubię...
- Eno, pazurkami się nie przejmuj. Mam parę zapasowych, wziąłem też ogrzewacz, jak skóra będzie za ciasna, rozgrzejemy tu i tam, rozciągniemy i się wszystko dobrze ułoży. O, widzę, że ci coś do oka wpadło. Nietoperz... Dobrze, że we włosy się nie wkręcił, skubany.

wtorek, 18 października 2011

FILM DROGI




ZARDZEWIAŁY ZNACZEK, PRZYPINKA TAKA
Podniesiony 3 października 2011, Sosnowiec, Pogoń, przystanek autobusowy pod kościołem Świętego Tomasza.

Królewna Ścieżka. Międzystanowa Sześćset Sześćdziesiąt Sześć. Zewsząd donikąd. Przemknął nią Kowalski i z punktu zniknął.
Idę poboczem z rękami w kieszeniach. Wokół specjalnie nic się nie zmienia. Płasko, cicho, pusto. Samotność dziwna, wahliwa, kojąca – niepokojąca. 
Niebo obniża się niebezpiecznie, szarzeje, mruczy. Burza nie nadchodzi, grubymi kroplami zaczyna siec deszcz. W sekundę jestem mokry. Jakiś afront atmosferyczny. Urwanie chmury. Kawałek wirując opada na drogę, tuż przede mną. Schylam się, podnoszę, trochę niepewnie, w końcu to chmura, należy do nieba. Delikatna, lekka, miękka, trochę jak kawał ligniny. Chowam do kieszeni.
Wychodzę z deszczu na suchą szosę. Tędy afront nie przeszedł. Przecieram twarz ligniną chmury, oczyszczam nos. 
Cały czas pusto i cicho. Żywego ducha.
Wyciągam ostatniego papierosa. Odwlekam chwilę, obracam go w palcach, miętoszę filtr ustami. Dobywam grzechoczące pudełko zapałek. Wiem, że pośród wypalonych znajdę tam tylko jedną dobrą. Ostatnią. Ostatnia zapałka do ostatniego papierosa. Podobne przyciąga podobne. Pocieram czerwony łepek o draskę, osłaniam dłońmi mały furczący ogieniek. Wrrrrrrrrhhh! Potężny tir, pełen rozpędu mija mnie i gasi. To koniec.
Prometeuszu! Gdzie jesteś?! Prometeuszu! Daj ognia!   

piątek, 14 października 2011

OBCES




OBCAS
Podniesiony 29 września 2011, Dąbrowa Górnicza, Gołonóg, przystanek autobusowy w stronę Centrum.

Ej! Ty! Zauważajże! Tego tak normalnie nie widać jak się okiem prześlizgujesz tylko. Przeoczyć można wszystko. Przeuszyć zresztą też. O! No schyl się, kurna. Zoba! Mucha się myje. Jak śmiesznie, nie? Głowę sobie prawie odrywa. Wielka, tłusta, czerwonooka. Z karbowaną dupą. No widzisz? A tu? Mrówa dogina z ziarnkiem ryżu na grzbiecie. Trochę nią rzuca. Zostaw. Przecież nie pomożesz. Przeszkodzisz tylko. Nawet nie wiesz gdzie ten towar ma trafić. Jak ma dać radę to da. A może zara przyjdą tragarze do pomocy? Tego nie wiesz. Tam ruch nagły, się źdźbło wyprostowało, drga jeszcze. Wiesz czemu? Bo tamta kropla rosy, co zmoczyła tego pająka spadła z niego, z tego źdźbła właśnie. Luknij sobie na tę wzdłużną fakturę trawową. Mówisz? Idealna? A widzisz. Jak myślisz? Wszamie ją ten pająk? Nie trawę, kurna. Muchę. No nie mów jej nic. Jak se ma poradzić to se poradzi. A jak nie – trudno. Żyćko. No widzisz. Więc patrzaj.
A Ciebie, Żółciaku, przepraszam.
A Tobie, Żółciaku, dziękuję.

czwartek, 6 października 2011

SUCHY PAJĄK




SUCHY PAJĄK
Podniesiony 28 września 2011, normalnie, z podłogi w przedpokoju, zamiatając; mucha kiedyś tam, na parapecie w pracowni.

Jakaś fiśnięta chyba. Wyobraźnię jej urwało. Tak sobie zawisła tuż przy mnie... Ciekawe, że nie wie... A ja z przyjemnością dyndam i udaję, że jej nie widzę. W ogóle nie patrzę w jej stronę. Gdzie tam, nic a nic... Tłusta. No, może nie tłusta, ale tłustawa. Będzie wyżerka. Poudaję jeszcze trochę, podyndam sobie. Już za chwileczkę, już za momencik chybnę i palnę ją w ten głupi łeb! Potem zjem jej nogi. Resztę omotam i schowam na później. Odrobina dramatyzmu, aktorstwa takiego przed posiłkiem, to tygrysy lubią najbardziej.
Debil skończony. Wszyscy oni tacy pewni siebie, wszyscy jak jeden. Ilu ich już wychujałam! Nie zliczę... Myśli, kretyn, że nie widzę jak udaje. Nie patrzy na mnie, w ogóle mnie nie zauważył. Wcale się nie czai, gdzie tam! Wręcz go nie ma! Zezuje, zaraz mu żyłka pęknie, nawet porządnie udawać nie potrafi. A ja sobie spokojniutko wiszę i jestem czujna, chociaż wyglądać mogę trochę na idiotkę. A tam... Co mi wisi? Niech tylko zrobi najmniejszy ruch w moją stronę, po prostu się puszczę i tyle mnie widziano. Ryzyk – fizyk i cholerę mu w bok!
Ale głupki, kurde. Jak mogą nie wiedzieć, że są elementami scenografii? Przecież to ja ich tam powiesiłem. Przecież nie żyją, kurde. No chyba...

niedziela, 2 października 2011

DRAGON




KSZTAŁT PRZEJECHANY PRZEZ POCIĄG
Podniesiony 15 sierpnia 2011, Stara Pogoria, torowisko w lesie.

Śni mi się, że gadam po chińsku. Płynniutko. Siang pang ciang. Magona peng kang ping pong. Zagłębiam się w kwestie bytowe, używam słów trudnych, rzadko spotykanych w chińszczyźnie potocznej. Przychodzi mi to łatwo, jak oddychanie, i sprawia  radość. Z nagła wracam na jawę, wybudzam się. Spoglądam w ciemność, ziewam. Odrzucam kołdrę, siadam, bosymi stopami macam chłodną podłogę w poszukiwaniu moich laczków mejd in czajna. Klap, klap, klap – człapię do łazienki krokiem lekko niemrawym. Sikam na siedząco, sen unosi się jeszcze nade mną, ociera się o ściany, ręcznik, w głowie pobrzmiewają śpiewne dźwięki z innego świata. Staję przed lustrem, spoglądam na siebie. Mam skośne oczy, w kąciku jednego wstydliwie czai się śpioch. Ale moje usta! Są skośne, ustawiły się prawie  pionowo. Uśmiecham się niewymownie groteskowo. Nawias pod nosem. Cmokam, robię do siebie miny, wystawiam język. Ziewam, zasłaniam szybko ręką usta, potworne to robi wrażenie. Jedynka lewa wyższa, szóstka prawa niższa, myślę, że się jakoś przyzwyczaję, nie ma tragedii. Wyłuskuję palcem wskazującym śpiocha z oka, gaszę światło. Pyk, pyk, pyk – chińskie klapki klaszcząc o moje pięty prowadzą mnie przez ciemność z powrotem ku niemożliwemu.