czwartek, 22 grudnia 2011

ESWU




S, W – LITERY NAKLEJONE NA FRAGMENTY ZBITEJ SZYBY
Podniesione 17 grudnia 2011, Dąbrowa Górnicza, ul. Pogoria, na chodniku.

Sami chcieli. Nie to nie. Przecież nie będziemy się prosić, przynajmniej ja. A ty, Wu? No, i to rozumiem, tak trzeba trzymać, kurtka na wacie, tak trzymać. Trza być twardym, nie przejmować się, do przodu przeć, palić za sobą mosty. Pozbyli się nas, nie wybaczamy im, wiedzieli co czynią. Alfabet bez eS i bez Wu! Trzymajcie mnie! Nie wytrzymam! Weźmy Służbę Więzienną. Co bez nas zostanie? Jakiś nic nie znaczący bełkot. I skrót przestaje istnieć. Jaja kwadratowe. Niech mają jak takie są chojraki. Bo już nie ssaki (aki!), że sobie pozwolę na delikatne rymnięcie. Kurde, ale żeby tak... Żeby nas... Tak na hasiok, precz, won, fakof? Ty, a adresy stron www? Przecież bez nas mają przesraniutkie, naprawdę, muszą wszystko przemeblować, język cały, pisownię, gadanie. Syzyfowa robota. Yzyfoa, znaczy się, hehe, kurtka na wacie. Ty, Wu, ale co my teraz będziemy robić? Gdzie robotę znajdziemy? Przecież do cyrylicy nie pójdę się prosić, wolę szczeznąć pod mostem. Ile ci do emerytury brakuje?

poniedziałek, 19 grudnia 2011

PĘD POD ŚWIATŁO




PRĘDKOŚCIOMIERZ
Podniesiony 21 sierpnia 2011, Dąbrowa Górnicza, Stara Pogoria, las.

Najfajniej jest mknąć z prędkością światła, niby nic szczególnego, a jednak. Wbija w fotel, nie widzi się mijanych rzeczy, smugują się, jest tylko pęd. Najbardziej się pęd czuje w bebechach, tego w ogóle nie widać jak się spojrzy na pędzącego, spłaszczają się dynamicznie, jakby je wyciągnąć ze środka, mieściłyby się w garści. A tak zewnętrznie – włosy zaczesuje do tyłu, powietrze wyrywa je malutkimi kępkami, najczęściej te siwe, nie wiedzieć czemu. Jakby tak pędzić odpowiednio długo, można się nabawić łysicy, nie mylić z łasicą. Poza tym wyciska łzy z oczu i od razu wysusza je, tworzą się na twarzy i głowie solne kratery. No i policzki. To jest najkomiczniejsze, co pęd powietrza potrafi wyczyniać z policzkami! Wydyma, spłaszcza, porywa, twarz staje się machą Człowieka Słonia. Najgorzej zerknąć wtedy w lusterko na swoje odbicie i parsknąć śmiechem. Tlen, azot i inne składowe wdzierają się z impetem do środka człowieka, napierają na kręgosłup w części piersiowej i robią z człowieka prostego człowieka garbatego. To są sprawy nieodwracalne, warto więc uważać, a przede wszystkim wiedzieć, co może się zdarzyć. Zaleca się zaliczenie przynajmniej korespondencyjnego kursu Mknięcia Z Prędkością Światła W Łikend. Nudna teoria, ale potrzebna, unika się zdarzeń i konsekwencji pędu, czasem śmiertelnych, czasem tylko śmiertelnawych. No i uwaga na moment, kiedy kończy się pęd, czyli czas lub wyobraźnia. Nie spać na twardym, wtedy lądowanie bywa bolesne i kontuzjogenne. Nie wszystkie pędy są zaopatrzone w poduszki powietrzne, czy też inne wytłumiacze. Wystarczy spać na zwykłym jaśku, tak zwanej poduszce pierzowej, mała rzecz, a cieszy i gwarantuje wystarczającą ochronę w wypadku spadu, o czym mogę śmiało zapewnić, a wiedza moja wypływa z długoletniego doświadczenia.

sobota, 17 grudnia 2011

DRGNIĘCIE MIGNIĘCIE




HISTORYJKA Z GUMY DONALD
Wyjęta 3 grudnia 2011, z książki, nie przeze mnie, porwałem zafascynowany i zdumiony, cóż za zakładka!

Jest coś takiego, na pewno wiesz o co chodzi. Twój wzrok pada na coś absolutnie, ale to totalnie ulotnego, akurat w momencie, kiedy to coś się wydarza, ułamek sekundy wcześniej, ułamek sekundy później i nie byłoby tego w twoim świecie. Taki wyłom się robi, wkracza coś, co nazwałbym niepojętym. I ty wkraczasz w pomiędzy. Czujesz się wyróżniony, muśnięty, gęsia skórka się robi na mózgu, coś wchodzi, próbuje wejść w ciebie, coś niby zwyczajnego, a jednak doznanie jest karkołomnie skądinąd. No i co to jest, zapytasz. A ja to wim? Że sięgnę do przykładów, żeby było śmieszniej nie mam ich za wiele. Gdzieś się skryły. Patrzysz, a tu zaświeca się latarnia uliczna przed zmrokiem. Akurat teraz błyska, w twoim oku. Sekunda, nawet nie, mignięcie. Szczur przemyka między okienkiem piwnicznym a krzewem żywopłotu. Pisklę się wykluwa, rozpękło skorupkę jaja i na świat się pcha. Listek sfruwa z drzewa. Pierwszy śnieg! Pierwszutki płateczek ląduje prosto na twoim nosie, roztapia się, czujesz ukłućko zimna, nawet kropla nie zostaje. Przysłowiowo spada gwiazda. Pomyśl życzenie. Klepnij się w policzek. Uszczypnij się w dupę. Halo! To ty, to tutaj, to teraz! Uśmiech, kurwa!
Jak dzisiaj patrzę, tak mignęło dzieciństwo. Odfrunęło z gumą Donald, z lentilkami, z oranżadą w woreczku. Pyk, puf, nie ma.

niedziela, 11 grudnia 2011

KREW CZY WINO




SERDUSZKO
Podniesione 29 czerwca 2011, Dąbrowa Górnicza, Centrum, przystanek autobusowy pod Pałacem Kultury Zagłębia, między kostkami brukowymi, zbrukane.

- O, kardiologu! O, kardiolożku! – krzyknął Zbój tarasując jezdnię sporym konarem. Samochód stanął, Doktór wychylił głowę przez otwartą szybę, był zbyt dumny i blady, żeby wysiąść.
- Co tam, dobry człowieku? – chciał wiedzieć z miejsca.
- Dobry człowieku! – prychnął szyderczo Zbój. – Dobre sobie, niezły z ciebie frant! Jestem czystym złem. Nie mam serca.
- To nie trzeba było do gabinetu? Na wizytę się zapisać?
- Nie mogę się w gabinetach pokazywać. Listem gończym mnie gonią, psami gończymi, agentami. Mordowałem, gwałciłem, rabowałem. Dlatego przyczaiłem się tu, na zadupiu, nieopodal jest moja kryjówka, lepianka, ziemianka. Przygotowałem wszystko: eter, skalpel, chwytaki, igłę i nici. Zrób mi zabieg, wstaw mi serce, nie mogę już bez... Jestem królem podziemia. Oddam ci połowę królestwa i córkę za żonę jak operacja się uda i będę mógł być dobry. Bierz całe królestwo, pal to sześć. Ja mogę wziąć twoją praktykę. Byleby coś we mnie tykało, kurwa, wisz jak jest.
- Wchodzę w ten biznes – Doktór nie zastanawiał się długo.
Stoczyli samochód Doktóra w przepaść, spalili za nim most i poszli do kryjówki Zbója na piechotę. Tam Doktór uśpił się i wymontował swoje serce. Nie było mu już potrzebne, miał być królem podziemia, złym, znudziło mu się już łatanie serc. To miało być jego ostatnie. Wszył swoją pikawę w pierś Zbója, uścisnęli sobie dłonie, cmoknęli się w poliki i Zbój poszedł w siną dal, bo mgła była. Kiedy mgła opadła, dotarł do gabinetu, wdział kitel i przeprowadził sześć udanych sercowych transplantacyj, nowatorskich. Dostał Nobla, pomagał biednym i potrzebującym, założył wielodzietną rodzinę, dożył swoich dni syty szczęścia, chwały i miłości, której mu tak bardzo brakowało. A Dochtór? Dochtór został zdetronizowany trzeciego dnia na skutek spisku i wydany specjalnym służbom. Dożył swoich dni w karcerze, szarpany przez szczury, głód i pragnienie, bo co to jest pół bochenka i kubek czarnej kawy dziennie, przecież tym się nie da nasycić. A mógłby pić kawy bez liku, straszliwie mocnej, szatana wręcz, i nie miałby kłopotów z sercem, krążeniem i takimi duperelami.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

PODSTOPA




ŻELASTWO W ŁUK
Podniesione 28 listopada 2011, Dąbrowa Górnicza, Gołonóg, ul. Gwardii Ludowej, przy jezdni.

Kiedyś, dawno, dawno temu, ludzie byli podkuwani, nosili podkowy zamiast butów, trepów, sandałów. Mały człowiek pierwszą podkowę otrzymywał w bólu, krzyku i łzach osiągając wiek siedemnastu miesięcy. Pierwsze podkucie było połączone z rodzinnym świętowaniem, które trwało siedemnaście dni i przerastało rangą zaślubiny i pochówek. Podkowy symbolizowały więź człowieka z Matką Ziemią, a także, według niektórych źródeł, przymierze z bogiem ciężkości, Tonażem.
Kiedy młody człowiek wyrastał z podkowy, zakładało mu się nową, za dużą o cztery numery, by wystarczyła na dłużej, otwory w kościach były już ładnie zrośnięte i drugie podkucie nie było bolesne.
Według ówczesnych wierzeń złe duchy, przeszkadzające ludzkości w szczęśliwym życiu, zwane Stopersami, były cielesne i chodziły na bosaka. Trzeba się było ich wystrzegać, a w miarę możliwości – zabijać kopiąc i deptając. Wiadomo więc było, że człowiek, w odróżnieniu od Stopersa, idąc wydaje dźwięk, a przynajmniej zostawia na podłożu wyraźny ślad. To było bardzo ważne. Człowiek nie podkuty nie zasługiwał na życie, a po śmierci nie szedł do nieba, tylko na dno. A propos – pływanie wpław nie wchodziło wtedy w rachubę w ogóle, w tamtych czasach nie było więc dyscypliną olimpijską. Z wiadomych względów.
Drodzy słuchacze, zrobimy teraz krótką przerwę, podczas której zaprezentuję wam kroki do Dreszczowej Piosenki, trudne, aczkolwiek do nauczenia. Każdy krok jest stukającym stepem, będę więc stepował, zzuję tylko buty i skarpetki, bo już mi jest w nich strasznie niewygodnie. Popatrzcie jak się tańczy, stepstep raz, dwa i trzy, stepstep raz, dwa i trzy. Widzicie jakie mam umięśnione łydy?