czwartek, 22 grudnia 2011

ESWU




S, W – LITERY NAKLEJONE NA FRAGMENTY ZBITEJ SZYBY
Podniesione 17 grudnia 2011, Dąbrowa Górnicza, ul. Pogoria, na chodniku.

Sami chcieli. Nie to nie. Przecież nie będziemy się prosić, przynajmniej ja. A ty, Wu? No, i to rozumiem, tak trzeba trzymać, kurtka na wacie, tak trzymać. Trza być twardym, nie przejmować się, do przodu przeć, palić za sobą mosty. Pozbyli się nas, nie wybaczamy im, wiedzieli co czynią. Alfabet bez eS i bez Wu! Trzymajcie mnie! Nie wytrzymam! Weźmy Służbę Więzienną. Co bez nas zostanie? Jakiś nic nie znaczący bełkot. I skrót przestaje istnieć. Jaja kwadratowe. Niech mają jak takie są chojraki. Bo już nie ssaki (aki!), że sobie pozwolę na delikatne rymnięcie. Kurde, ale żeby tak... Żeby nas... Tak na hasiok, precz, won, fakof? Ty, a adresy stron www? Przecież bez nas mają przesraniutkie, naprawdę, muszą wszystko przemeblować, język cały, pisownię, gadanie. Syzyfowa robota. Yzyfoa, znaczy się, hehe, kurtka na wacie. Ty, Wu, ale co my teraz będziemy robić? Gdzie robotę znajdziemy? Przecież do cyrylicy nie pójdę się prosić, wolę szczeznąć pod mostem. Ile ci do emerytury brakuje?

poniedziałek, 19 grudnia 2011

PĘD POD ŚWIATŁO




PRĘDKOŚCIOMIERZ
Podniesiony 21 sierpnia 2011, Dąbrowa Górnicza, Stara Pogoria, las.

Najfajniej jest mknąć z prędkością światła, niby nic szczególnego, a jednak. Wbija w fotel, nie widzi się mijanych rzeczy, smugują się, jest tylko pęd. Najbardziej się pęd czuje w bebechach, tego w ogóle nie widać jak się spojrzy na pędzącego, spłaszczają się dynamicznie, jakby je wyciągnąć ze środka, mieściłyby się w garści. A tak zewnętrznie – włosy zaczesuje do tyłu, powietrze wyrywa je malutkimi kępkami, najczęściej te siwe, nie wiedzieć czemu. Jakby tak pędzić odpowiednio długo, można się nabawić łysicy, nie mylić z łasicą. Poza tym wyciska łzy z oczu i od razu wysusza je, tworzą się na twarzy i głowie solne kratery. No i policzki. To jest najkomiczniejsze, co pęd powietrza potrafi wyczyniać z policzkami! Wydyma, spłaszcza, porywa, twarz staje się machą Człowieka Słonia. Najgorzej zerknąć wtedy w lusterko na swoje odbicie i parsknąć śmiechem. Tlen, azot i inne składowe wdzierają się z impetem do środka człowieka, napierają na kręgosłup w części piersiowej i robią z człowieka prostego człowieka garbatego. To są sprawy nieodwracalne, warto więc uważać, a przede wszystkim wiedzieć, co może się zdarzyć. Zaleca się zaliczenie przynajmniej korespondencyjnego kursu Mknięcia Z Prędkością Światła W Łikend. Nudna teoria, ale potrzebna, unika się zdarzeń i konsekwencji pędu, czasem śmiertelnych, czasem tylko śmiertelnawych. No i uwaga na moment, kiedy kończy się pęd, czyli czas lub wyobraźnia. Nie spać na twardym, wtedy lądowanie bywa bolesne i kontuzjogenne. Nie wszystkie pędy są zaopatrzone w poduszki powietrzne, czy też inne wytłumiacze. Wystarczy spać na zwykłym jaśku, tak zwanej poduszce pierzowej, mała rzecz, a cieszy i gwarantuje wystarczającą ochronę w wypadku spadu, o czym mogę śmiało zapewnić, a wiedza moja wypływa z długoletniego doświadczenia.

sobota, 17 grudnia 2011

DRGNIĘCIE MIGNIĘCIE




HISTORYJKA Z GUMY DONALD
Wyjęta 3 grudnia 2011, z książki, nie przeze mnie, porwałem zafascynowany i zdumiony, cóż za zakładka!

Jest coś takiego, na pewno wiesz o co chodzi. Twój wzrok pada na coś absolutnie, ale to totalnie ulotnego, akurat w momencie, kiedy to coś się wydarza, ułamek sekundy wcześniej, ułamek sekundy później i nie byłoby tego w twoim świecie. Taki wyłom się robi, wkracza coś, co nazwałbym niepojętym. I ty wkraczasz w pomiędzy. Czujesz się wyróżniony, muśnięty, gęsia skórka się robi na mózgu, coś wchodzi, próbuje wejść w ciebie, coś niby zwyczajnego, a jednak doznanie jest karkołomnie skądinąd. No i co to jest, zapytasz. A ja to wim? Że sięgnę do przykładów, żeby było śmieszniej nie mam ich za wiele. Gdzieś się skryły. Patrzysz, a tu zaświeca się latarnia uliczna przed zmrokiem. Akurat teraz błyska, w twoim oku. Sekunda, nawet nie, mignięcie. Szczur przemyka między okienkiem piwnicznym a krzewem żywopłotu. Pisklę się wykluwa, rozpękło skorupkę jaja i na świat się pcha. Listek sfruwa z drzewa. Pierwszy śnieg! Pierwszutki płateczek ląduje prosto na twoim nosie, roztapia się, czujesz ukłućko zimna, nawet kropla nie zostaje. Przysłowiowo spada gwiazda. Pomyśl życzenie. Klepnij się w policzek. Uszczypnij się w dupę. Halo! To ty, to tutaj, to teraz! Uśmiech, kurwa!
Jak dzisiaj patrzę, tak mignęło dzieciństwo. Odfrunęło z gumą Donald, z lentilkami, z oranżadą w woreczku. Pyk, puf, nie ma.

niedziela, 11 grudnia 2011

KREW CZY WINO




SERDUSZKO
Podniesione 29 czerwca 2011, Dąbrowa Górnicza, Centrum, przystanek autobusowy pod Pałacem Kultury Zagłębia, między kostkami brukowymi, zbrukane.

- O, kardiologu! O, kardiolożku! – krzyknął Zbój tarasując jezdnię sporym konarem. Samochód stanął, Doktór wychylił głowę przez otwartą szybę, był zbyt dumny i blady, żeby wysiąść.
- Co tam, dobry człowieku? – chciał wiedzieć z miejsca.
- Dobry człowieku! – prychnął szyderczo Zbój. – Dobre sobie, niezły z ciebie frant! Jestem czystym złem. Nie mam serca.
- To nie trzeba było do gabinetu? Na wizytę się zapisać?
- Nie mogę się w gabinetach pokazywać. Listem gończym mnie gonią, psami gończymi, agentami. Mordowałem, gwałciłem, rabowałem. Dlatego przyczaiłem się tu, na zadupiu, nieopodal jest moja kryjówka, lepianka, ziemianka. Przygotowałem wszystko: eter, skalpel, chwytaki, igłę i nici. Zrób mi zabieg, wstaw mi serce, nie mogę już bez... Jestem królem podziemia. Oddam ci połowę królestwa i córkę za żonę jak operacja się uda i będę mógł być dobry. Bierz całe królestwo, pal to sześć. Ja mogę wziąć twoją praktykę. Byleby coś we mnie tykało, kurwa, wisz jak jest.
- Wchodzę w ten biznes – Doktór nie zastanawiał się długo.
Stoczyli samochód Doktóra w przepaść, spalili za nim most i poszli do kryjówki Zbója na piechotę. Tam Doktór uśpił się i wymontował swoje serce. Nie było mu już potrzebne, miał być królem podziemia, złym, znudziło mu się już łatanie serc. To miało być jego ostatnie. Wszył swoją pikawę w pierś Zbója, uścisnęli sobie dłonie, cmoknęli się w poliki i Zbój poszedł w siną dal, bo mgła była. Kiedy mgła opadła, dotarł do gabinetu, wdział kitel i przeprowadził sześć udanych sercowych transplantacyj, nowatorskich. Dostał Nobla, pomagał biednym i potrzebującym, założył wielodzietną rodzinę, dożył swoich dni syty szczęścia, chwały i miłości, której mu tak bardzo brakowało. A Dochtór? Dochtór został zdetronizowany trzeciego dnia na skutek spisku i wydany specjalnym służbom. Dożył swoich dni w karcerze, szarpany przez szczury, głód i pragnienie, bo co to jest pół bochenka i kubek czarnej kawy dziennie, przecież tym się nie da nasycić. A mógłby pić kawy bez liku, straszliwie mocnej, szatana wręcz, i nie miałby kłopotów z sercem, krążeniem i takimi duperelami.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

PODSTOPA




ŻELASTWO W ŁUK
Podniesione 28 listopada 2011, Dąbrowa Górnicza, Gołonóg, ul. Gwardii Ludowej, przy jezdni.

Kiedyś, dawno, dawno temu, ludzie byli podkuwani, nosili podkowy zamiast butów, trepów, sandałów. Mały człowiek pierwszą podkowę otrzymywał w bólu, krzyku i łzach osiągając wiek siedemnastu miesięcy. Pierwsze podkucie było połączone z rodzinnym świętowaniem, które trwało siedemnaście dni i przerastało rangą zaślubiny i pochówek. Podkowy symbolizowały więź człowieka z Matką Ziemią, a także, według niektórych źródeł, przymierze z bogiem ciężkości, Tonażem.
Kiedy młody człowiek wyrastał z podkowy, zakładało mu się nową, za dużą o cztery numery, by wystarczyła na dłużej, otwory w kościach były już ładnie zrośnięte i drugie podkucie nie było bolesne.
Według ówczesnych wierzeń złe duchy, przeszkadzające ludzkości w szczęśliwym życiu, zwane Stopersami, były cielesne i chodziły na bosaka. Trzeba się było ich wystrzegać, a w miarę możliwości – zabijać kopiąc i deptając. Wiadomo więc było, że człowiek, w odróżnieniu od Stopersa, idąc wydaje dźwięk, a przynajmniej zostawia na podłożu wyraźny ślad. To było bardzo ważne. Człowiek nie podkuty nie zasługiwał na życie, a po śmierci nie szedł do nieba, tylko na dno. A propos – pływanie wpław nie wchodziło wtedy w rachubę w ogóle, w tamtych czasach nie było więc dyscypliną olimpijską. Z wiadomych względów.
Drodzy słuchacze, zrobimy teraz krótką przerwę, podczas której zaprezentuję wam kroki do Dreszczowej Piosenki, trudne, aczkolwiek do nauczenia. Każdy krok jest stukającym stepem, będę więc stepował, zzuję tylko buty i skarpetki, bo już mi jest w nich strasznie niewygodnie. Popatrzcie jak się tańczy, stepstep raz, dwa i trzy, stepstep raz, dwa i trzy. Widzicie jakie mam umięśnione łydy?  

czwartek, 24 listopada 2011

ULISSEJA




KOLANKO, ŻELAZNE, HYDRAULICZNE
Podniesione 12 listopada 2011, w piwnicy, grzebiąc, szperając.

To już ostatnie godziny. Może minuty nawet. Wydaje się, że nigdy nie zrobi się dzień. W zasadzie nigdy... Dla mnie... Musiałby stać się cud. Ale taki cud prawdziwy - Jezus spacerujący po falach, muskający je, miziający, uśmiechnięty. Patrzy – peryskop. Chwyta za niego i wyciąga cały okręt, widzi mnie, jedynego żyjącego członka załogi. Co ty tu, bracie, robisz? O, Boże! Sam wśród trupów? Wirus jakiś? Ciebie nie zaatakował? Dziwne, może coś podobnego już przechorowałeś, uodporniłeś się... Smród niemożliwy, ech, ludzie, jak oni się rozkładają. Przecież nie masz czym oddychać. Umarłbyś tu z kretesem gdyby nie ja, jeszcze godzinka, dwie, i po tobie. Ciekawe, że przeszkolili cię do obsługi peryskopu, a okrętu wynurzyć nie potrafisz. Masz ci los. I skąd on by to wszystko wiedział? No skąd? I czemu by od niego tak cuchnęło rybami? No czemu?

niedziela, 20 listopada 2011

PTAH




KAWAŁEK DREWNA, MOŻE KORZEŃ, UBŁOCONY, UTYTŁANY
Podniesiony 9 września 2011, Sosnowiec, Dańdówka, ul. Wojska Polskiego, przystanek autobusowy w kierunku Dąbrowy Górniczej.

PTAH (regis canis volant) – ptak zwany potocznie dzikopiórem. Bardzo rzadki gatunek, znajdujący się na krawędzi wyginięcia, objęty ochroną. Lata bez używania skrzydeł, które trzyma zawsze przyciśnięte do tułowia, wykorzystuje je tylko do walki, jako siły napędowej używa ogona, którym obraca jak śmigłem, potrafi rozwinąć b. dużą szybkość w locie, zanotowany rekord to 260 km/h. Odwieczny wróg jastrzębi, myszołowów, sokołów. Zaczaja się na nie, kiedy te polują, najchętniej przed złowieniem przez nie ofiary, i zaczepia obraźliwym, strasznie głośnym skrzeczeniem. Starcie odbywa się w powietrzu. Ptah udaje, że się boi i ucieka, by nagle stanąć w powietrzu, dosłownie się zatrzymuje, rozwija skrzydła i wali nimi zaskoczonego prześladowcę po łbie. Kiedy ten jest lekko zamroczony i goni w piętkę, ptah wzlatuje wyżej i bombarduje żrącymi odchodami, które wypalają dziury w ciele wroga. Ofiara ptaha spada już w dół jak kłoda, kiedy ten udaje się w miejsce polowania w celu sprawdzenia jak się mają sprawy z gryzoniem, który miał zostać porwany przez drapieżcę. Jeśli okazuje się, że gryzoń (mysz, nornica, itp.) w jakiś sposób ucierpiał ugodzony dziobem lub szponem, ptah odprowadza go do domu.

środa, 16 listopada 2011

ŻABI DÓŁ




FLEK
Podniesiony 29 czerwca 2011, Dąbrowa Górnicza, Centrum, ulica Kościuszki, chodnik.

Zrób tak: znienacka połóż się na ulicy czy chodniku. Poważnie, co głupie miny robisz? To odświeża. Nie wstydź się, kurde, przecież i tak cię nikt nie zauważy, a nawet jeśli, to nie zwróci specjalnej uwagi. Ot, pijany, zaległ sobie, zaraz wstanie. I uśmiechaj się, tak, uśmiechaj się. Jak nie pijany  - to wariat. Nieważne przecież. To naprawdę odświeża. Widzenie odświeża, przywraca porządek rzeczy właściwy. Niby nic, taka żabia perspektywa. A jednak. Niepotrzebnie się wywyższasz, tak realnie rzecz biorąc, stoisz w szeregu z mrówką, czy żabą właśnie, nie przymierzając i bez urazy. Skala, synu, skala to względność. Nie spiesz się, poleż sobie. Zobaczysz przepływ, bieg, usłyszysz stukot obcasów i szmer rozmów, nie skupiaj się, niech będą szmerem, zwrócisz uwagę jak mijają. Są, nie ma, są, nie ma. Stuk, stuk, stuk, odchodzą w cień, w nic, są bez znaczenia, mgnienie, jałowość. Wszystko mija. Zobaczysz też, że nie wszystko jest takie, jakim być się wydaje. Skupisz wzrok na chwilę, dojrzysz na tej zgrabnej z daleka nóżce żylaczek czający się, przypudrowany. Ktoś chce, żeby go nie było, a on uparcie sobie jest. Albo będzie szła sobie luks lala, krótka spódniczka, brak majtek, zerkniesz z żabiej i ujrzysz dyndające jaja. Później wstaniesz i będziesz nowy, inny. Poczujesz we włosach powiew PRAWDY.

sobota, 12 listopada 2011

BOSKI WIATR




SAMOLOT W MODELU
Podniesiony 23 maja 2011, Dąbrowa Górnicza, Stara Pogoria, las.

Jam jest kamikaze. Jam jest boski wiatr. Jak postanowiłem, tak zrobię. Pewnego pięknego, choć to nie jest warunek konieczny, dnia skieruję moją maszynę prostu w dół. Z pomocą przyjdzie mi grawitacja. Kiedy dotknę nosem ziemi, na pewno będzie huk. Na pewno będzie błysk. Na pewno będzie krzyk. Na pewno będzie strach. Będzie śmierć. Może będzie to targowisko, hipermarket, może biurowiec, park, ulica, przystanek, a może pusty kościół. Zastanów się, czy nie wyjdziesz wtedy na zakupy. A może weźmiesz wolne w pracy, bo kac, bo choroba, chandra, albo po prosu zaśpisz. Może samochód ci się zepsuje, będziesz musiał podjechać tramwajem. Może autobus będzie miał opóźnienie ze względu na korek w mieście, zamknięty przejazd? Wyprowadzisz psa do parku, żeby zrobił porządną kupę, wybiegał się? A może akurat pójdziesz z nim do lasu. Nie wiem. Wolisz przypadek czy  przeznaczenie? 

wtorek, 8 listopada 2011

MENHIR




KAMYCZEK
Podniesiony 3 października 2011, Sosnowiec, Pogoń, ulica Będzińska, chodnik.

Śmieszna rzecz. Zabłądziłem w okolicy domu, wiem, to niewiarygodne. Późno się zrobiło, ciemno, na szczęście noc ciepła, czerwcowa. Znalazłem się w miejscu, którego nigdy nie widziałem, nawet o nim nie słyszałem. Niesamowity nastrój mnie opadł, nie strach, nie, coś takiego nienazwanego. Jak na cmentarzu. Wokół ogromna, pusta przestrzeń upstrzona fallicznymi głazami, ze dwadzieścia ich było. Skąd to takie? Usiadłem pod jednym. Cicho, spokojnie, żywej duszy. Przymknąłem oczy. Naraz posłyszałem dźwięki, coś jakby trzask palonego drewna, wielkie ognicho, szum ogromnych płomieni, zawodzenie, wycie, jakieś powtarzające się mantry, zaklęcia w dziwnym języku, może po prostu dźwięki bez określonego języka. Otworzyłem oczy. Cisza, nic się nie zmieniło, noc, ciemno, pusto. Wstałem, stanąłem przodem do głazu, położyłem na nim dłonie, ciepło wpłynęło we mnie, opuściłem powieki. Znowu te dźwięki, jakby mnie przeniosło w inny świat, nawet nie chciało mi się przez chwilę z niego wracać, aż głodny się zrobiłem i senny. Wyciągnąłem marker, napisałem na białej twardej, chropawej powierzchni: byłem tu, Kemor, 21.06.20.. i ruszyłem w poszukiwaniu drogi do domu.   

sobota, 5 listopada 2011

POTRAFIŁ - TRAFIŁ!




TARCZA WYDRUKOWANA NA KARTCE A4, PODZIURKOWANA TRAFIENIAMI
Podniesiona 24 października 2011, Dąbrowa Górnicza, Stara Pogoria, las.

w sam środek mnie
trafiło
korytarz drąży
słabnę coraz bardziej
miałby to być koniec już?
no chyba
coś krwi nie widać
czysty strzał
leżę i nic
czuję błękitne wciąż niebo
i jakiś furgot skrzydeł
ty, a może to Amor?
to by było coś
nie
na pewno nie
Amor nie używa kul dum-dum

środa, 2 listopada 2011

EWRIŁER IS ŁOR




KULKA DO PAINTBALLU
Podniesiona 24 października 2011, Dąbrowa Górnicza, Stara Pogoria, las.

Gotowi? Tak? Nie do końca... Muszę wam coś objaśnić. Zaszły pewne zmiany, ulepszenia. Spójrzcie na kolby waszych karabinków, są trochę inne, nie? Dodałem zbiornik z farbą, wymienny. Chodzi o to, że nie musicie się czaić za drzewem, strzelać, packać się kulkami na odległość, cali w strachu, dodałem element walki bezpośredniej, oko w oko. Przyda wam się nawet na ulicy. Nie bójcie się, krzywda wam się nie stanie. Dążcie do starcia bezpośredniego, kiedy będziecie tak blisko przeciwnika, że nie będzie się dało złożyć do strzału. Po to te zbiorniki na kolbach. Walcie się nimi po łbach, wyzwólcie w sobie mordercę, ociekajcie krwią farby, poczujcie jak smakuje zabijanie, zasmakujcie goryczy umierania. Gotowi? Na pewno? No to wojna! Wooooojnaaaaaaaa!!!!!

niedziela, 30 października 2011

SEKRET




ETYKIETA Z WINA
Znaleziona wraz z butelką w stalowym filarze trzymającym schody prowadzące na piętro prywatnego domu, podniesiona 28 lipca 2011, Dąbrowa Górnicza, ul. Skalskiego.

No zabaweczka. My, dzieci, mamy raj. Płyn w środku nas nie interesuje, fe, strasznie śmierdzi i smakuje jak najgorsze lekarstwo, które trzeba pić jak się jest chorym. Fajny jest za to korek, taki plastikowy, biały albo przezroczysty. Można w nim na przykład farbki mieszać. A tata kolegi wyciął z niego łabędzia, jak żywy był, jak prawdziwy normalnie. Etykietkę się odmacza, łatwo odchodzi. Nie jest taka fajna jak z jakichś zagranicznych napojów, najczęściej robi się z niej samolot, taki mały, myśliwiec. A butelkę się bierze za szyjkę, rozwala się, no i to jest tulipan. Jak zostaną jakieś nie za małe szkiełka to robimy sekrety. Do sekretów najlepsze jest przezroczyste szkiełko. Wykopuje się w ziemi taki mały dołek, mniej więcej o średnicy szkiełka, które mamy, do dołka wsadza się jakiś kwiatek, fajny kamyk, no różne różności, przykrywa się ten dołek szkiełkiem, że przez nie wszystko fajnie widać. I przysypuje się ziemią. Ktoś kiedyś znajdzie taki sekret. Robimy ich dużo w różnych miejscach na całym osiedlu. Czasem właśnie jak wykopujemy dołek na sekret to znajdujemy czyjś sekret w tym samym miejscu. Albo nawet nasz, taki co kiedyś się zrobiło. No.

czwartek, 27 października 2011

TIPSY KING



TIPS
Podniesiony 23 września 2011, Dąbrowa Górnicza, Reden, przystanek autobusowy w stronę Centrum.

- Rozbieraj się, szybciutko, czasu nie mam za bardzo.
- Ale chłodno jest...
- Nie przesadzaj, przecież to długo nie potrwa, no już... Zaraz się rozgrzejesz.
- Wstydzę się trochę... Szkoda, że tak jasno... Nie da się zgasić światła.
- Nie rób ceregieli, po co tu przyszedłem? Przecież chciałaś, żeby cię zbadać... No, mądra dziewczyna. No, dalej, wszystko.
- Jak to..? Już przecież jestem goła.
- Ale wszystko zdejmij, skórę, paznokcie, włosy. Jak już badać to porządnie, dogłębnie.
- Kurczę, nie lubię tego. Później trudno wszystko z powrotem założyć, ta skóra taka ciasna, potem mnie przez parę dni uwiera, paznokcie gubię...
- Eno, pazurkami się nie przejmuj. Mam parę zapasowych, wziąłem też ogrzewacz, jak skóra będzie za ciasna, rozgrzejemy tu i tam, rozciągniemy i się wszystko dobrze ułoży. O, widzę, że ci coś do oka wpadło. Nietoperz... Dobrze, że we włosy się nie wkręcił, skubany.

wtorek, 18 października 2011

FILM DROGI




ZARDZEWIAŁY ZNACZEK, PRZYPINKA TAKA
Podniesiony 3 października 2011, Sosnowiec, Pogoń, przystanek autobusowy pod kościołem Świętego Tomasza.

Królewna Ścieżka. Międzystanowa Sześćset Sześćdziesiąt Sześć. Zewsząd donikąd. Przemknął nią Kowalski i z punktu zniknął.
Idę poboczem z rękami w kieszeniach. Wokół specjalnie nic się nie zmienia. Płasko, cicho, pusto. Samotność dziwna, wahliwa, kojąca – niepokojąca. 
Niebo obniża się niebezpiecznie, szarzeje, mruczy. Burza nie nadchodzi, grubymi kroplami zaczyna siec deszcz. W sekundę jestem mokry. Jakiś afront atmosferyczny. Urwanie chmury. Kawałek wirując opada na drogę, tuż przede mną. Schylam się, podnoszę, trochę niepewnie, w końcu to chmura, należy do nieba. Delikatna, lekka, miękka, trochę jak kawał ligniny. Chowam do kieszeni.
Wychodzę z deszczu na suchą szosę. Tędy afront nie przeszedł. Przecieram twarz ligniną chmury, oczyszczam nos. 
Cały czas pusto i cicho. Żywego ducha.
Wyciągam ostatniego papierosa. Odwlekam chwilę, obracam go w palcach, miętoszę filtr ustami. Dobywam grzechoczące pudełko zapałek. Wiem, że pośród wypalonych znajdę tam tylko jedną dobrą. Ostatnią. Ostatnia zapałka do ostatniego papierosa. Podobne przyciąga podobne. Pocieram czerwony łepek o draskę, osłaniam dłońmi mały furczący ogieniek. Wrrrrrrrrhhh! Potężny tir, pełen rozpędu mija mnie i gasi. To koniec.
Prometeuszu! Gdzie jesteś?! Prometeuszu! Daj ognia!   

piątek, 14 października 2011

OBCES




OBCAS
Podniesiony 29 września 2011, Dąbrowa Górnicza, Gołonóg, przystanek autobusowy w stronę Centrum.

Ej! Ty! Zauważajże! Tego tak normalnie nie widać jak się okiem prześlizgujesz tylko. Przeoczyć można wszystko. Przeuszyć zresztą też. O! No schyl się, kurna. Zoba! Mucha się myje. Jak śmiesznie, nie? Głowę sobie prawie odrywa. Wielka, tłusta, czerwonooka. Z karbowaną dupą. No widzisz? A tu? Mrówa dogina z ziarnkiem ryżu na grzbiecie. Trochę nią rzuca. Zostaw. Przecież nie pomożesz. Przeszkodzisz tylko. Nawet nie wiesz gdzie ten towar ma trafić. Jak ma dać radę to da. A może zara przyjdą tragarze do pomocy? Tego nie wiesz. Tam ruch nagły, się źdźbło wyprostowało, drga jeszcze. Wiesz czemu? Bo tamta kropla rosy, co zmoczyła tego pająka spadła z niego, z tego źdźbła właśnie. Luknij sobie na tę wzdłużną fakturę trawową. Mówisz? Idealna? A widzisz. Jak myślisz? Wszamie ją ten pająk? Nie trawę, kurna. Muchę. No nie mów jej nic. Jak se ma poradzić to se poradzi. A jak nie – trudno. Żyćko. No widzisz. Więc patrzaj.
A Ciebie, Żółciaku, przepraszam.
A Tobie, Żółciaku, dziękuję.

czwartek, 6 października 2011

SUCHY PAJĄK




SUCHY PAJĄK
Podniesiony 28 września 2011, normalnie, z podłogi w przedpokoju, zamiatając; mucha kiedyś tam, na parapecie w pracowni.

Jakaś fiśnięta chyba. Wyobraźnię jej urwało. Tak sobie zawisła tuż przy mnie... Ciekawe, że nie wie... A ja z przyjemnością dyndam i udaję, że jej nie widzę. W ogóle nie patrzę w jej stronę. Gdzie tam, nic a nic... Tłusta. No, może nie tłusta, ale tłustawa. Będzie wyżerka. Poudaję jeszcze trochę, podyndam sobie. Już za chwileczkę, już za momencik chybnę i palnę ją w ten głupi łeb! Potem zjem jej nogi. Resztę omotam i schowam na później. Odrobina dramatyzmu, aktorstwa takiego przed posiłkiem, to tygrysy lubią najbardziej.
Debil skończony. Wszyscy oni tacy pewni siebie, wszyscy jak jeden. Ilu ich już wychujałam! Nie zliczę... Myśli, kretyn, że nie widzę jak udaje. Nie patrzy na mnie, w ogóle mnie nie zauważył. Wcale się nie czai, gdzie tam! Wręcz go nie ma! Zezuje, zaraz mu żyłka pęknie, nawet porządnie udawać nie potrafi. A ja sobie spokojniutko wiszę i jestem czujna, chociaż wyglądać mogę trochę na idiotkę. A tam... Co mi wisi? Niech tylko zrobi najmniejszy ruch w moją stronę, po prostu się puszczę i tyle mnie widziano. Ryzyk – fizyk i cholerę mu w bok!
Ale głupki, kurde. Jak mogą nie wiedzieć, że są elementami scenografii? Przecież to ja ich tam powiesiłem. Przecież nie żyją, kurde. No chyba...

niedziela, 2 października 2011

DRAGON




KSZTAŁT PRZEJECHANY PRZEZ POCIĄG
Podniesiony 15 sierpnia 2011, Stara Pogoria, torowisko w lesie.

Śni mi się, że gadam po chińsku. Płynniutko. Siang pang ciang. Magona peng kang ping pong. Zagłębiam się w kwestie bytowe, używam słów trudnych, rzadko spotykanych w chińszczyźnie potocznej. Przychodzi mi to łatwo, jak oddychanie, i sprawia  radość. Z nagła wracam na jawę, wybudzam się. Spoglądam w ciemność, ziewam. Odrzucam kołdrę, siadam, bosymi stopami macam chłodną podłogę w poszukiwaniu moich laczków mejd in czajna. Klap, klap, klap – człapię do łazienki krokiem lekko niemrawym. Sikam na siedząco, sen unosi się jeszcze nade mną, ociera się o ściany, ręcznik, w głowie pobrzmiewają śpiewne dźwięki z innego świata. Staję przed lustrem, spoglądam na siebie. Mam skośne oczy, w kąciku jednego wstydliwie czai się śpioch. Ale moje usta! Są skośne, ustawiły się prawie  pionowo. Uśmiecham się niewymownie groteskowo. Nawias pod nosem. Cmokam, robię do siebie miny, wystawiam język. Ziewam, zasłaniam szybko ręką usta, potworne to robi wrażenie. Jedynka lewa wyższa, szóstka prawa niższa, myślę, że się jakoś przyzwyczaję, nie ma tragedii. Wyłuskuję palcem wskazującym śpiocha z oka, gaszę światło. Pyk, pyk, pyk – chińskie klapki klaszcząc o moje pięty prowadzą mnie przez ciemność z powrotem ku niemożliwemu.

czwartek, 29 września 2011

MINKI




POMADKI
Podniesione 24 czerwca 2011, Dąbrowa Górnicza, Stara Pogoria, ścieżka w lesie.

Kurdelebele... W cholerę... Wyglądam dzisiaj jakoś tak nie tego... No tak, był bal, mało się spało... A ja tak lubię bale! Coś by trzeba z tym zrobić. Z tą twarzą moją. Może założę sobie inną... W sumie, czemu nie? O, ta dobra nawet. Ale jakoś tak starawo... Nie, ta nie. Przymierzmy tę owalną. E, grubo raczej... Po co nordik łoking, wysiłek, rzucanie żarcia? Przecież nie po to, żeby wyglądać jak kulka, kurtka na wacie... Zobaczmy tę ze zmarszczonym czołem... Nie no, odpychająco, zdecydowanie odpychająco. Co począć? Ożesz w mordę jeża! Urwały się, cholery jasne, te zaczepy... haczyki... do mocowania twarzy! Teraz dopiero wyglądam jak noc żywych trupów cztery. No przecież nie pójdę tak do roboty. Ścięgna widać, mięśnie. Te zaczepy robią niesolidne strasznie... Kilka zmian twarzy i już się ułamują. No nie! Nie zdążę na autobus! Trudno. Trzeba czador założyć.

niedziela, 25 września 2011

POTYKANIE




FRAGMENT OPAKOWANIA PO „TIC TACACH”
Podniesione 4 sierpnia 2011, Dąbrowa Górnicza, okolice Muzeum Miejskiego „Sztygarka”.

Ty, znowu ten! Jak mu tam... Nie pamiętam... Pacan jeden. Tak sobie o nim mówię w myślach. Pacan! No co mnie uciszasz? No i co, że klient? Klient, nasz pan? Nie tym razem. Pacan! Klient – nasz pacan. A właśnie, że nie będę szeptał u siebie w sklepie. Tutaj ja jestem pan. Gdzie przyjdzie na zakupy jak nie tu? Konkurencji żadnej, praktycznie żadnej, nie licząc pokątnej, czarnorynkowej, z kiepskiej jakości towarem. Tanim, ale kiepskim. Zawsze tu przyjdzie. No, ale sama spójrz na niego, no spójrz... Nigdy się nie ukłoni, butów nawet nie wytrze. O, jakieś gówno przywlókł. Wlazł i przywlókł, pacan jeden. Jaki oślizgły, bezkształtny. Nijaki. Ani brzydki, ani ładny. To się kurczy, mały jakiś, krótki taki, to się wydłuża, zmienia, dziwnieje, niepodobny do siebie się robi. Ale ja go zawsze poznam! Poznaj, Stachu, po zapachu. I nie tylko. Chociaż dzisiaj, z tym, co pod butem przywlókł... Hehe. Cofnąłbym go, dał szmatę do łapska, niech sprząta po sobie, pacan jeden. Co, nie cofnę go? Nie cofnę? No, nie cofnę, niech ci będzie. Ale znają go ludzie. Taki nijaki, ale znają go, mówią o nim. Nawet pisują. O pacanie pisać! Teorie snuć... Jakby nie było o czym. Przecież wiadomo, że naukowcy to fajtłapy. Mówią, że jakiś linearny jest, czy jak... Liniowy może. Że płynie od A do B, ale dzięki medytacjom można go odwrócić, wywrócić, czy przewrócić. Żeby płynął od B do A. Brednie jakieś, kurwa ich mać. Ty, gdzie on jest? Przed chwilą stał tam, koło półek z synonimami... A, dzień dobry, panie Tempus, dzień dobry. Co dajemy, jak zwykle ogonki? Ile? Dziesięć kilo... Już ważymy, się robi, proszę bardzo. Niech pan wybaczy śmiałość, ale powiadają, że swój ogon pan zjadł. Dobre! Pan się nie gniewa, to taki żart jest, nie zna się pan na żartach? A to przepraszam, proszę wybaczyć. W ramach przeprosin dorzucę panu taki świński ogon, spod lady, dla specjalnych klientów. Dziękuję uprzejmie, do widzenia panu! Co za pacan, kurwa. Widziałaś go? Jaki niedotykalski!

czwartek, 22 września 2011

WYSPY PRZEDWCZORAJ




POPĘKANE LUSTERKO ROWEROWE (CHYBA)
Podniesione 14 lipca 2011, Sosnowiec, parking pod Szpitalem Wojewódzkim


No i cóż w tym dziwnego? Światy giną. Na kopy, co tam na kopy - na tony. Każdego dnia. Często nawet nie jękną. A nawet jeśli, nikt nie usłyszy.
Wszyscy stoją akurat w kolejce do laryngologa, wkurwieni, w poczekalni śmierdzi.
Atlantyda... A czy ktoś ją kiedy widział? Daj pan spokój.
Dzieciństwo? Zapytaj pan siedemdziesięciolatka o dzieciństwo. Duby smalone będzie bredził. Co to on nie był, czego nie robił. Jak to się konie kradło i panienki wyrywało. Fascynujące, panie kolego, fascynujące. Jestem cały zasłuchany i wcale nie ziewam.
Albo, nie obrażając nikogo, papieros. Pyk, wdech, wydech, zdechł.
Nie ma o czym gadać, panie.
Ja to se lubię pomyśleć. O różnych takich. Szczerze mówiąc... Nie śmiej się pan, bo pana zdzielę i tyle będzie.
Szczerze mówiąc, najbardziej se lubię pomyśleć o rzeczach, których nie ma.

niedziela, 18 września 2011

NO I PO PTOKACH




SKORUPKI Z JAJKA PTASIEGO
Podniesione 4 czerwca 2011, Dąbrowa Górnicza, Pogoria 1, okolice ośrodka „Rybaczówka”.

Tak z ciekawości poprosiłem znajomego ornitologa, żeby powiedział mi co to za ptak w ogóle jest. Lubi się wiedzieć, człowiek nie jest taki.
Gały mu wylazły najsamprzód, przełknął głośno ślinę, zaczął z pietyzmem oglądać moje znalezisko. Kurewna – spojrzał na mnie z zazdrością, pokiwał z niedowierzaniem głową – znam ptaszników polujących na takie skorupstwo do emeryturki. Z reguły po nic. Mrzonki. Mrzoneczki, kurewna. Ten ptak to angina pectoris, nierzadki okaz, choć ciekawy, nie powiem. Ale to... Ale to tu... W jajku o takim kolorze skorupstwa nigdy nie ma brzdąca dziobatego. Takie jaja są wyjątkowe, nadzwyczajne. Rodzice je niszczą po wykluciu. Rozdziobują i wszamują, normalnie, jak przestępca, który niszczy dowody. Jakoś tak mają, nie wiedzieć czemu. To tak jak ty, nie przymierzając, spuszczasz w kiblu wodę. Niszczysz dowody zbrodni. Uciekasz od przykrej fizjologii. A to skorupstwo się w jakiś sposób ostało... Doprawdy, ewenement. Bo trzeba ci wiedzieć, że prócz zwykłych ptasząt w skorupstwie mama ptaszynka składa jedno jajo szczególne. I nim się zajmuje tylko tata ptaszyn. W tym jednym jedynym na ekipę jaju jest, ni mniej, ni więcej – symulator lotu. Normalnie, okularki takie małe, z większym rozstawem szkieł, no i mała maszynka z monitorkiem, która pokazuje ptaszczyszynowi młodemu jak świat w lataniu wygląda, co mu zagraża, w jaki sposób używać takich a takich piór i takie tam techniczne szczegóły. Do kompletu jest plecaczek. Znaczy, powiedzmy po ludzku, brzuchaczek, bo ptaszynczyszyn zakłada go z przodu. O plecaczek dba też tata - by zawsze jakaś glizda w nim była, czy mucha, czy też much kilka, albo i muchy i glizdy, wiesz. W razie katastrofy lotniczej. Żeby młodzież mogła bezpiecznie czekać na helikopter POPRU, Ptasiego Ochotniczego, i tak dalej... A co? Myślałeś, że jak starzy uczą młode ptaszynczyszyny szybować w przestworzach, jeszcze z taką gracją i w ogóle? Kop w kuper, rozkładaj, młody, skrzydła, machaj i radź se? Przecież tu w grę wchodzą arcypoważne sprawy: aerodynamika, grawitatyka, spadanoncja, machaleptyka, podmuchstatyka. A to naprawdę nie są żarty, kolego.

wtorek, 13 września 2011

WIEŻA BABEL




PANEL RADIA MARKI UNITRA
Podniesiony 4 lipca 2011, Sosnowiec, ul. Baczyńskiego, okolice pętli tramwajowej.

To wehikuł z czasów kiedy nie było guziczków i cyfrowych ekraniczków automatyczków, synu. To eksponat archeologiczny. Zakręćmy gałą, poszukajmy. Losowo. Hazardowo. Medam, mesie, rię ne wa pli! To wymaga odwagi! Nic już nie będzie takie samo! Nic jeszcze nie było takie samo! Nic!!! Szszszsz... Pierdpierdpierd! Chrrruum! I nic. Trzeszczenie i głucha cisza. Historia milczy... Nie ma nic do powiedzenia? Jakże to tak? Przeceniona, odarta z cech, w dodatku przez samo ha. Ha nieme. Prosto z Niemiec? A cóż ja mógłbym o tym opowiedzieć, ignorant ponad przeciętną? Że w Dreźnie rzeźnia numer pięć? Hej ho! A w Berlinie kabaret. Że w Poznaniu Bajon Filip w pięćdziesiątym szóstym? W Luksemburgu rzeczone radio, a Sztokholm cieknie krwawicą nie przyznanych Nobli? Wszyscy ulaurzeni mieli swoich Murzynów, by nie rzec Żydów, pod podłogą, oni pisali im te wszystkie książczyny. Nie dostali za to nobelka nawet. Z kolei w Pradze bratnie dusze przybijają słowiańskie piątki, sześć dodać osiem, a wujek osiedlił się w Katowicach. Helsinki światowym liderem w produkcji i eksporcie zlewów. Konwa jest z Wilna? Tak się mi zdaje. Pomijam resztę, bo i tak nie zrozumiesz. Najprawdopodobniej, znaczy się. Ja cię kręcę, ale młyn, tatku! Wracajmy. Jedźmy, nikt nie ma woła!

sobota, 10 września 2011

PRZEWIDZENIE




SZKIEŁKO BRYLOWE (CHYBA PLUS)
Podniesione 19 lipca 2011, Dąbrowa Górnicza, Stara Pogoria, przystanek autobusowy w stronę centrum.


Dziwaczna to panienka. Seniorita Realita. Zwiewna i nieciągła. Dzień dobry! Wołasz do niej, kłaniasz się z uśmiechem, bo szacunek. Odwraca się, ale to nie ona. Całkiem nie ona. Klniesz się, bo ukłoniłeś się wylewnie jakiejś obcej babie. A kiedy indziej przed okiem ci przemyka, od krawężnika do krawężnika, pijana i nieostra. Ważna przecież Pani, a pozwala sobie na taki eksces i nie martwi się co sobie o niej pomyślą. W dupie to ma. Wątpisz nawet przez chwilę – (konformistycznie, bo nie jesteś pewny, czy cię stać na luksus takiego szaleństwa i tumiwisizmu) - może to nie ona? Ona, ona. Fajna dupa. Chciałbyś jej dotknąć, zanurzyć się w obłoczku jej zapachu, nie potrafisz go sobie nazwać, zdefiniować, ale już jej nie ma, wystarczy, że obejrzałeś się, czy nic nie jedzie. Pustka nagła, niepewność, czy w ogóle. Nie doceniasz i przeceniasz. A weź ją sobie taką zwykłą, nie wyobrażoną. Nie przesadzaj, nie wymyślaj. Nie kadź, nie estetyzuj. Obserwujesz potem kota przez okno, całkiem niedługo, tego samego chyba popołudnia, albo może to było wcześniej, wczoraj w stosunku do przedwczoraj. Wymyka się. A, no i ten kot. Na coś chyba poluje, przyczajony. I patrzysz, a tu nieopodal ona przykuca i też obserwuje. Nie zauważyłeś jej wcześniej, może jej po prostu nie było i zbliżyła się niepostrzeżenie, kiedy ty uległeś zapatrzeniu? Może tak, może nie. Oderwij oko od myśliwego, śmiało, przyjrzyj się jej. Nadal taka fajna dupa? Strząśnij z oczu łupież. Fajna? Na pewno? Jasne, że tak. Jaka też? Widzialna i niewidzialna? Nieprzewidywalna? Daj spokój, nie dziel włosa na czworo, bo zeschizofreniujesz się i tyle z tego będzie. Powaga, takie coś może się zdarzyć przecież.

środa, 7 września 2011

KONFABULARYZACJA




KRZACZEK
Podniesiony 4 sierpnia 2011, z podłogi w kuchni, pies przyniósł w futrze i zrzucił

-Ty, no co jest? Ileż można czekać?
-Sorki, nie mogłem się zwlec z wyra. Bania mi pęka...
-Było coś wczoraj...? I żeś mi znać nie dał...
-No. Było. Grubo. Niezorganizowany i niesforny spontan się zrobił. Przed chwilą zajrzałem do portfela. Ciemna noc. Biedna piątka nie ma się w co zawinąć, ani nawet o co obijać.
-U, niedobrze, niedobrze. Parszywa sprawa. W sumie miałem małą nadzieję na porzeczkę... Z kim żeś tak zabradziażył?
-Byłem tak: ja, Banan, Roju, Igor i Speszials. Na przystanku żeśmy się spiknęli. No to gdzie iść? Do Edenu poszliśmy. Zatankowaliśmy do pełna. Pachy mnie bolą, pewnie mnie nieśli na kwadrat jak filmu nie miałem... Ty? Co mi we włosach grzebiesz? Weź te łapy, walcu jeden.
-To miałeś wplątane...
-Pokaż! No i co? Suchy liść. Takie rzeczy się zdarzają.
-No i komu to mówisz? Przecież wiem. W futrze można wszystko schować. Czajnik... Bilet miesięczny, żarówkę, bejsbola, kanapkę...
-A skąd ty to możesz, kurwa, wiedzieć?
-Też kiedyś psem byłem.

środa, 31 sierpnia 2011

TRYB OZNAJMUJĄCY




TRYBIK
Podniesiony 18 sierpnia 2011, Dąbrowa Górnicza, ul. Legionów Polskich, przystanek Szkoła Górnicza, przy Muzeum Miejskim „Sztygarka”

Taki mały przedmiocik. Jeśli użyć skali, porównania, na przykład do kuli ziemskiej, można powiedzieć, że nic nie znaczący. Kropeczka, kropunia na kartce, kiedy omsknie się długopis, prawie jej nie widać. Wydaje się, że paproszek, próbujesz zdmuchnąć nawet, w końcu przestajesz zauważać. No i taki mały przedmiocik wypadł z mechanizmu całego skomplikowanego. I zrobił się problem. Brak. A jednak. Taki maciupeńki przedmiocik. Kropeczka...
Zgrzytnięcie rozlega się nagłe, przepotężne, ogłuszające. Jęk jakichś ogromnych mechanizmów. Krzyk przerażonych ludzi, rumor, łoskot. Zatrzymuje się ziemia. Tu i teraz. Domy kładą się, lecą jeden na drugi, jak domino, krzyczą grzebanymi w środku ludźmi. Przechodnie na ulicach padają rozbijając kolana i głowy, wyją, wrzeszczą histerycznie, bardziej z przerażenia niż z bólu. Ryk syren. Czerwone wozy straży pożarnej, karetki pogotowia piszczą stojąc bezradnie na nieprzejezdnych ulicach. Chciałoby się podnieść je i przenieść jak resoraki, pozbierać kostki domina, ustawić domy z powrotem, stworzyć nowy ład.
Krążę w powietrzu na mojej paralotni. Nie opadam. Kto pociąga za moje sznurki? Od dwóch godzin jest południe. Ciekawe gdzie  jest teraz ten cwaniak Kopernik. Chyba muszę go poszukać. Może on coś może? Kiedyś mógł... Wstrzymał coś, ruszył coś... 


niedziela, 28 sierpnia 2011

PAŁER




BATERIA PALUSZEK
Podniesiona 10 czerwca 2011, Dąbrowa Górnicza, ul. 3 Maja, na trawniku, w połowie długości ulicy, mniej więcej

powietrze smakuje rdzą
jakoś tak zdecydowanie i nieodwołalnie
mdło
minąć
minąć ten rewir
ale tak jakoś się idzie
jakby nie szło
może ktoś korbą robi
i przesuwa bieżnię chodnika
nie ja mijam
tylko mnie mija
mnie mnie
więc przebieram chyłkiem
nogami
i
stoję

dobra, chodźmy
chodźmy
czuję jak mi włosy na twarzy rosną
no tak
(już w domu)
(już przed sobą)
o! rosną!
maszynka
jednorazowo tępa
kosi je ścina
i już
nie już przecież
jeszcze paznokcie
pyk pyk pstryk
dziesięć razy ja
i jestem oto
czekam na nowy przyrost

czwartek, 25 sierpnia 2011

HARRY CAUL



TAŚMA
Podniesiona 22 czerwca 2011, Dąbrowa Górnicza, Stara Pogoria, las

Szelest grubego papieru. Grzechot zapałek w pudełku. Tarcie, głośny rozbłysk ognia. Wdech, przeciągły wydech. Jak westchnienie. A może westchnienie?
- ... wiem, że ci tego nigdy nie mówiłem... Ale tak jest, tak to czuję ja... Jak pomyślę o tym, boli tak, że czasem oddychać nie mogę...
Gruby wdech, długi wydech. Grzechot zapałek w pudełku. Suchy stuk z grzechotem. Galop palców, opuszków, po blacie.
     - Myślę, że ciebie to też może tak boleć teraz, kiedy to powiedziałem... Wydusiłem to z siebie. W ten sposób łatwiej... Nagrać się, mówić do kogoś i nie patrzeć w oczy, nie widzieć rodzących się łez...
Wdech, wydech, wdech, wydech, westchnienie, krótki kaszel. Żar rozgniatany w popielniczce, cichutki pisk kryształu, szkła.
     - Myślę, że prosto w oczy bym ci tego nigdy nie powiedział. Tak... Jestem pewny, że nie... Bałbym się łez właśnie... Pękłbym... Pewnie zacząłbym gadać i przestał, nie skończył, a to jeszcze przecież gorzej.
Cisza, ponad minuta.
     - Nawet nie wiem, kiedy to usłyszysz... Czy w ogóle? Nie, no... Lepiej, żeby udało ci się znaleźć, nie chowam głęboko przecież, wskazówki zostawiam... Jak w podchodach...
Krótki śmiech. Nieszczery, zduszony - wybucha, powściąga się, gaśnie.
     - Dziwnie pomyśleć, że nie spotkamy się więcej... Powiem ci, że słabo mi się robi na tę myśl...
Cisza, kilkanaście sekund. Pociągnięcie nosem mokre.
     - Mięciutki jestem, łzy mam w oczach... Tyle się o tych łzach nagadałem i pstryk! Jak znalazł... Nieoczekiwane. Zresztą, czy zdarza nam się jakakolwiek z rzeczy, których oczekujemy? Gówno... Zawsze przychodzi co innego niż byśmy chcieli. Ale dobrze, jest jak jest... Czuję, że popadam w zbyt dużo gadania... Bawełna... Słowa, wyrazy, zdania...
Grzechot zapałek w pudełku, głośne tarcie, trzask ognia, wdech, długi wydech.
     - Zapadam się, znikam... Jakoś tak się czuję. Może to już czas... Co postanowione, musi się dokonać. Bywaj więc, szczęścia strasznie ci życzę.
Cisza, kilkadziesiąt sekund. Nagły i niespodziewany wybuch muzyki. Shakin Stevens śpiewa You Drive Me Crazy .


niedziela, 21 sierpnia 2011

KRÓWIATE



KLAWISZ def 3
Podniesiony 24 czerwca 2011, Sosnowiec, ulica Wapienna, przystanek autobusu 55 w stronę centrum

czsc.juz tu sa.szybko mni znalzli.przjban.ni zarz ucic kurwa.ia po schoach slysz ich.wizialm przz okno szsciu.zro szans.musisz wiac.znajz jakas kryjowk.ni wracaj o omu.wykop tamto.musisz schowac to gzis inzij.ja poki co uaj z mni ni ma moz si ua.trzymaj si.mam nazij z o zobacznia.wywazaja drzwi chuj jban!n//,,.


piątek, 19 sierpnia 2011

ANTROPODOBIEŃSWO



LUDZIK
Podniesiony 23 maja 2011, Sosnowiec, stary budynek plebanii przy parafii Św. Jana Chrzciciela, w sali obecnie zajmowanej przez Akcję Katolicką, odstępstwo od zasady znalezione – nie kradzione. Ukradłem... No, wziąłem, po prostu.


Co za nadużycie! Normalnie bunt. Nie potrafił zająć miejsca, które mu się wyznaczyło. Wyłamał się, niewdzięcznik jeden. Nie wystarczyło mu, że się go ulepiło, kształt nadało, oczy, usto. No nie wystarczyło. Musiał ożyć. Nawet nie wiadomo kiedy to zrobił. I nie bierze odpowiedzialności. Jak już chce być taki żywy i taki dorosły, powinien, na przykład, wiedzieć gdzie się trzeba załatwiać, no nie? A nie tak... Dwa dni coś śmierdziało w szafce z talerzami. I co? W najciemniejszym rogu pięć kup! Maleńkie kupy, a smród, że łzy z oczu wyciska. Do tego sika wszędzie, nie zważa. Wciąż skarpetka mokra albo kolano jak człowiek przypadkiem wdepnie lub przyklęknie w maleńkiej kałużce. Przecież nie widać, zresztą nie można wszystkiego ciągle sprawdzać i mieć się na baczności w swoim własnym domu. Niegodziwiec pożarł jukę i prawie całą paprotkę. Pieniądze podbiera... Alkohol z barku, z lodówki. Wydawało się, że wystarczy zamknąć barek i schować klucz. Gdzie tam! Wydłubał czymś dziursko w drzwiczkach, wychlał wszystko, potrzaskał nawet butelkę, cwaniak omija łapki na myszy. Fajki też spala, nic się przed nim nie uchowa. A koszty rosną. Nieraz słychać jak chrobocze gdzieś, szczególnie w nocy. W nocy wszystko słychać bardziej i inaczej. Spać nie można. Paranoja! Człowiek kupił gaz obezwładniający, śledziło się nieraz te chroboty i psikało w szpary. Nic. Tylko taki cichutki chichot. Najgorszy jest ten gniew... Z bezsilności się bierze. Bez pomocy z zewnątrz chyba nie da rady się go pozbyć. Deratyzacja... E, chyba nie... Dehominizacja... Hmmm... Serek homogenizowany. Defrankensztajnizacja!  


środa, 17 sierpnia 2011

GUZIK AMBROŻY




GUZIK
Podniesiony 29 czerwca 2011, Katowice, ul. Roździeńskiego, na wysokości Kopalni Katowice

Doktorze Paj-Chi-Wo.

Od trzynastego roku życia szukałem tego guzika. Huśtałem się pomiędzy nadzieją i beznadzieją przez lata całe. Zresztą, dużo by mówić... Najważniejsze, że w dniu moich trzydziestych piątych urodzin znalazłem go. Leżał sobie na ulicy jakby nigdy nic. Od razu wiedziałem, że to ten. Był mój, nareszcie. Parzył mnie przez kieszeń, wieczorem nie mogłem się doczekać aż goście sobie pójdą. Wreszcie zostałem sam na sam z guzikiem. Stanął mi przed oczami pan Ambroży. Z gęstą brodą, w tabaczkowym fraku, jego piegowata, ogorzała twarz śmiała się do mnie, oczy błyszczały szaleńczo. Zjadłem guzik i natychmiast zwymiotowałem. Wygrzebałem go spomiędzy marynowanych grzybków i fragmentów sałatki, połamałem i, kawałek po kawałku, znów połknąłem. Zrobiło mi się gorąco. Pan Ambroży wciąż stał przede mną, wciąż się uśmiechał, bezgłośnie. Wstałem, zrobiłem krok ku niemu, rozpostarłem ramiona, pan Ambroży zrobił to samo, pochylił się ku mnie i wtedy, zamiast paść mu w objęcia, kolanem zaprawiłem go w podbrzusze. Wykrzywił twarz i złamał się w pół, nosem nadział się na to samo kolano. Nie ukrywam, że nadałem mojej nodze bieg, popchnąłem też mocno głowę pana Ambrożego. Nie wydał żadnego dźwięku, za to jego nos... Jego nos zachrzęścił nieładnie, czerwień poplamiła moje spodnie i dywan, na podłogę posypały się piegi i kępki długich, rudych włosów z brody. Wpadłem w irracjonalną euforię. Leżał u moich stóp i nie ruszał się. Związałem go i ocuciłem. Rozebrałem do naga. Przyniosłem kombinerki i powolutku wyrwałem wszystkie dwadzieścia paznokci. Nie krzyczał. Ogromne łzy spływały po jego policzkach i niknęły w gąszczu brody. Odgryzł sobie język. Nagle straciłem wenę. Schwyciłem głowę pana Ambrożego i przekręciłem w lewo, do oporu. Chrupnęło i zwiotczał. Pociąłem go i ugotowałem. Gotowałem całą noc. Można by powiedzieć przewrotnie: dusiłem całą noc w śmietanie. Bezpańskie kundle na moim osiedlu miały taką ucztę, że teraz, ilekroć mnie widzą, łaszą się do moich nóg i obstukują mnie radosnymi ogonami. Wdzięczne bestie, proste, nieskomplikowane. Właściwie nie wiem po co Panu o tym wszystkim piszę. Chyba po prostu, żeby Pan wiedział... No nic, pozdrawiam Pana, zdrówka życzę.

Adam Niezgódka

adres i telefon znane Redakcji     


niedziela, 14 sierpnia 2011

ORZEŁ WYLĄDOWAŁ



MONETY
Podniesione 10 czerwca 2011, Dąbrowa Górnicza, ul. 3 Maja, na trawniku

Tak dla niepoznaki. Że niby nikt nic nie wie. Poliszynel. Bo godło, bo orzeł. Gorzeł. Zamknięty w klatce, wpisany w okrąg. Zaklęty. Ciekawe co by było gdyby... Go pocałować. Zatkać nos i pocałować na bezdechu, bo w końcu pecunia olet, cokolwiek by nie mówili. Błysnęłoby, buchnęło, zadymiło i pojawiłby się piękny królewicz wypluwający z ust pierze, a ono by nie chciało, bo przez tyle lat przywierało i przywykło, że królewicz to zwykły orzeł. A poza tym pierze się niesfornie, drażniąco przylepia do wilgotnych rzeczy, takich ust na przykład. No i królewicz, mając jeszcze w ustach trochę pierza, zakrzyknąłby ochryple, bo dawno gęby do nikogo nie otwierał, żeby ludzkim władać językiem: Który to kmiot? Nogi z dupy powyrywam! Żeby mnie na tyle lat unieruchać i unielocić! (staropolskie). Udobruchałby się w końcu, nie taki z niego furiat, żeby aż tak. Może dlatego, że ktoś uświadomiłby go o przywróceniu korony na orła głowie, cholera. Władza - wabik, lepik, stara prawda. Poza tym dowiedziałby się też, że jest pod ochroną, niektórym pomyliłby się królewicz z orłem. Czyli co? Władza absolutna. Pierwszym edyktem nakazałby spalenie wszystkich portfeli, skarbonek i kieszeni – byłyby dla niego symbolem więzienia i ciemności. Przekułby też na pewno wszystkie monety. Rewersu by nie było. Zakazałby gry w orła czy reszkę. I tak naprawdę trudno byłoby mu się dziwić.


wtorek, 9 sierpnia 2011

CHRZĄSZCZE





CHRZĄSZCZE
Podniesione 10 czerwca 2011, Dąbrowa Górnicza, Stara Pogoria, las

No, jest ich trochę. Dlatego nie rozgląda się tylko wokół i nie mówi sobie jak tu cudnie. Że drzewo, że ptak. Patrzy pod nogi. Boi się, że przeoczy. A jak przeoczy to zadepta, zabije. Te chrząszcze tak niesfornie korzystają z ludzkich ścieżek. Można nadepnąć i iść dalej nawet o tym nie wiedząc. Zabić oddając się radosnym myślom i iść dalej z uśmiechem w mózgu. Trzeba więc patrzeć pod nogi. Tam przebity promyk słońca kiczowato ślicznie liże drgający listek - ładne, trzeba zauważyć, nie można jednak zapomnieć, żeby patrzeć pod nogi, bo te chrząszcze przecież. A mówi jeszcze, że zmiażdżenie butem to tylko jeden rodzaj ich umierania, i to ten z tych fajniejszych, bo szybszych. One mają jakąś dziwną wadę. Potrafią się omsknąć o źdźbło trawy, wywinąć orła i wylądować na grzbiecie. I kołyskę robić bezradnie przebierając odnóżami w powietrzu, którego główną właściwością jest brak tarcia, a co za tym idzie, oparcia. I dzieje się tym żukom powolna śmierć z niemocy. Nie potrafią się odwrócić. No, chyba, że w zasięgu odnóży pojawi się raptem nachylone wiatrem lub kroplą wody ździebełko. Wtedy można się o nie zaczepić nózią i jakoś wykaraskać z opresji, dotknąć ziemi właściwą siebie stroną. Jeśli nie – umierają powoli, bo nie mogą iść coś zjeść i w ogóle zanurzyć się w świat. Mrówki je pożerają. I to żywcem. No bo jak się obronią? Nie czmychną przecież, jedyne, co mogą zrobić to kolebać się na plecach i kręcić bezsensownego młynka nogami. No to wtedy (jak spotyka i zauważa) on przykuca, sięga po gałązkę i obraca takiego chrząszcza, pozwala mu poczuć grunt pod nogami. I ten robak gracko zasuwa w swoją stronę, musi mieć przecież coś do załatwienia. I wtedy on się uśmiecha. Wtedy jest zadowolony. Jeszcze mu się wydaje, że słyszy jak znikający w trawie owad nuci sobie pieśń życia pod nosem. Puszcza bąka, kaszle, chrząka. Mów mi Gregor, Gregor Samsa. I to jest, kurwa, kicz.


DLACZEGO

Dla niepoznaki doklejam sobie brodę i wąsy.
Bo jest tak, że coś mi każe schylać się i podnosić rzeczy.
Różne, wszelakie.
Znalezione – nie kradzione.
Te przedmioty drążą w mojej głowie korytarze jak korniki.
I już tam zostają.
Więc co jakiś czas zamykam się w studio, biorę aparat do ręki, świecę światło i robię sobie trepanację, taką malutką trepanacyjkę.
Bo przecież głowa mała.
No a później...
Później litery mi się rozsypują, niesforne. Skubane.

Wpadł mi w słowo pewien pan:



Intrygował mnie jedynie przedmiot, odrębna, odosobniona, nieistotna rzecz. Mogła to być część ciała ludzkiego, klatka schodowa w teatrzyku wodewilowym, komin albo guzik znaleziony w rynsztoku. Cokolwiek to było, pozwalało mi się otworzyć, poddać, złożyć podpis. Nie mogłem się bowiem podpisać pod rozgrywającym się wokół mnie życiem, pod ludźmi, którzy stworzyli znany mi świat. Stawiałem się zdecydowanie poza ich światem, tak jak kanibal stawia się poza obrębem cywilizowanego społeczeństwa. Przepełniała mnie perwersyjna miłość do rzeczy samej w sobie – nie tyle więź filozoficzna, ile żarliwy, rozpaczliwie żarliwy głód, jak gdyby w tej porzuconej, bezwartościowej rzeczy, przez wszystkich pogardzanej, kryła się tajemnica moje regeneracji. (...) Mikroskopowym okiem wychwytywałem każdą skazę, każde ziarnko brzydoty, które dla mnie stanowiło o pięknie danego przedmiotu.

Hery Miller „Zwrotnik Koziorożca”