środa, 7 września 2011

KONFABULARYZACJA




KRZACZEK
Podniesiony 4 sierpnia 2011, z podłogi w kuchni, pies przyniósł w futrze i zrzucił

-Ty, no co jest? Ileż można czekać?
-Sorki, nie mogłem się zwlec z wyra. Bania mi pęka...
-Było coś wczoraj...? I żeś mi znać nie dał...
-No. Było. Grubo. Niezorganizowany i niesforny spontan się zrobił. Przed chwilą zajrzałem do portfela. Ciemna noc. Biedna piątka nie ma się w co zawinąć, ani nawet o co obijać.
-U, niedobrze, niedobrze. Parszywa sprawa. W sumie miałem małą nadzieję na porzeczkę... Z kim żeś tak zabradziażył?
-Byłem tak: ja, Banan, Roju, Igor i Speszials. Na przystanku żeśmy się spiknęli. No to gdzie iść? Do Edenu poszliśmy. Zatankowaliśmy do pełna. Pachy mnie bolą, pewnie mnie nieśli na kwadrat jak filmu nie miałem... Ty? Co mi we włosach grzebiesz? Weź te łapy, walcu jeden.
-To miałeś wplątane...
-Pokaż! No i co? Suchy liść. Takie rzeczy się zdarzają.
-No i komu to mówisz? Przecież wiem. W futrze można wszystko schować. Czajnik... Bilet miesięczny, żarówkę, bejsbola, kanapkę...
-A skąd ty to możesz, kurwa, wiedzieć?
-Też kiedyś psem byłem.