czwartek, 29 września 2011

MINKI




POMADKI
Podniesione 24 czerwca 2011, Dąbrowa Górnicza, Stara Pogoria, ścieżka w lesie.

Kurdelebele... W cholerę... Wyglądam dzisiaj jakoś tak nie tego... No tak, był bal, mało się spało... A ja tak lubię bale! Coś by trzeba z tym zrobić. Z tą twarzą moją. Może założę sobie inną... W sumie, czemu nie? O, ta dobra nawet. Ale jakoś tak starawo... Nie, ta nie. Przymierzmy tę owalną. E, grubo raczej... Po co nordik łoking, wysiłek, rzucanie żarcia? Przecież nie po to, żeby wyglądać jak kulka, kurtka na wacie... Zobaczmy tę ze zmarszczonym czołem... Nie no, odpychająco, zdecydowanie odpychająco. Co począć? Ożesz w mordę jeża! Urwały się, cholery jasne, te zaczepy... haczyki... do mocowania twarzy! Teraz dopiero wyglądam jak noc żywych trupów cztery. No przecież nie pójdę tak do roboty. Ścięgna widać, mięśnie. Te zaczepy robią niesolidne strasznie... Kilka zmian twarzy i już się ułamują. No nie! Nie zdążę na autobus! Trudno. Trzeba czador założyć.

niedziela, 25 września 2011

POTYKANIE




FRAGMENT OPAKOWANIA PO „TIC TACACH”
Podniesione 4 sierpnia 2011, Dąbrowa Górnicza, okolice Muzeum Miejskiego „Sztygarka”.

Ty, znowu ten! Jak mu tam... Nie pamiętam... Pacan jeden. Tak sobie o nim mówię w myślach. Pacan! No co mnie uciszasz? No i co, że klient? Klient, nasz pan? Nie tym razem. Pacan! Klient – nasz pacan. A właśnie, że nie będę szeptał u siebie w sklepie. Tutaj ja jestem pan. Gdzie przyjdzie na zakupy jak nie tu? Konkurencji żadnej, praktycznie żadnej, nie licząc pokątnej, czarnorynkowej, z kiepskiej jakości towarem. Tanim, ale kiepskim. Zawsze tu przyjdzie. No, ale sama spójrz na niego, no spójrz... Nigdy się nie ukłoni, butów nawet nie wytrze. O, jakieś gówno przywlókł. Wlazł i przywlókł, pacan jeden. Jaki oślizgły, bezkształtny. Nijaki. Ani brzydki, ani ładny. To się kurczy, mały jakiś, krótki taki, to się wydłuża, zmienia, dziwnieje, niepodobny do siebie się robi. Ale ja go zawsze poznam! Poznaj, Stachu, po zapachu. I nie tylko. Chociaż dzisiaj, z tym, co pod butem przywlókł... Hehe. Cofnąłbym go, dał szmatę do łapska, niech sprząta po sobie, pacan jeden. Co, nie cofnę go? Nie cofnę? No, nie cofnę, niech ci będzie. Ale znają go ludzie. Taki nijaki, ale znają go, mówią o nim. Nawet pisują. O pacanie pisać! Teorie snuć... Jakby nie było o czym. Przecież wiadomo, że naukowcy to fajtłapy. Mówią, że jakiś linearny jest, czy jak... Liniowy może. Że płynie od A do B, ale dzięki medytacjom można go odwrócić, wywrócić, czy przewrócić. Żeby płynął od B do A. Brednie jakieś, kurwa ich mać. Ty, gdzie on jest? Przed chwilą stał tam, koło półek z synonimami... A, dzień dobry, panie Tempus, dzień dobry. Co dajemy, jak zwykle ogonki? Ile? Dziesięć kilo... Już ważymy, się robi, proszę bardzo. Niech pan wybaczy śmiałość, ale powiadają, że swój ogon pan zjadł. Dobre! Pan się nie gniewa, to taki żart jest, nie zna się pan na żartach? A to przepraszam, proszę wybaczyć. W ramach przeprosin dorzucę panu taki świński ogon, spod lady, dla specjalnych klientów. Dziękuję uprzejmie, do widzenia panu! Co za pacan, kurwa. Widziałaś go? Jaki niedotykalski!

czwartek, 22 września 2011

WYSPY PRZEDWCZORAJ




POPĘKANE LUSTERKO ROWEROWE (CHYBA)
Podniesione 14 lipca 2011, Sosnowiec, parking pod Szpitalem Wojewódzkim


No i cóż w tym dziwnego? Światy giną. Na kopy, co tam na kopy - na tony. Każdego dnia. Często nawet nie jękną. A nawet jeśli, nikt nie usłyszy.
Wszyscy stoją akurat w kolejce do laryngologa, wkurwieni, w poczekalni śmierdzi.
Atlantyda... A czy ktoś ją kiedy widział? Daj pan spokój.
Dzieciństwo? Zapytaj pan siedemdziesięciolatka o dzieciństwo. Duby smalone będzie bredził. Co to on nie był, czego nie robił. Jak to się konie kradło i panienki wyrywało. Fascynujące, panie kolego, fascynujące. Jestem cały zasłuchany i wcale nie ziewam.
Albo, nie obrażając nikogo, papieros. Pyk, wdech, wydech, zdechł.
Nie ma o czym gadać, panie.
Ja to se lubię pomyśleć. O różnych takich. Szczerze mówiąc... Nie śmiej się pan, bo pana zdzielę i tyle będzie.
Szczerze mówiąc, najbardziej se lubię pomyśleć o rzeczach, których nie ma.

niedziela, 18 września 2011

NO I PO PTOKACH




SKORUPKI Z JAJKA PTASIEGO
Podniesione 4 czerwca 2011, Dąbrowa Górnicza, Pogoria 1, okolice ośrodka „Rybaczówka”.

Tak z ciekawości poprosiłem znajomego ornitologa, żeby powiedział mi co to za ptak w ogóle jest. Lubi się wiedzieć, człowiek nie jest taki.
Gały mu wylazły najsamprzód, przełknął głośno ślinę, zaczął z pietyzmem oglądać moje znalezisko. Kurewna – spojrzał na mnie z zazdrością, pokiwał z niedowierzaniem głową – znam ptaszników polujących na takie skorupstwo do emeryturki. Z reguły po nic. Mrzonki. Mrzoneczki, kurewna. Ten ptak to angina pectoris, nierzadki okaz, choć ciekawy, nie powiem. Ale to... Ale to tu... W jajku o takim kolorze skorupstwa nigdy nie ma brzdąca dziobatego. Takie jaja są wyjątkowe, nadzwyczajne. Rodzice je niszczą po wykluciu. Rozdziobują i wszamują, normalnie, jak przestępca, który niszczy dowody. Jakoś tak mają, nie wiedzieć czemu. To tak jak ty, nie przymierzając, spuszczasz w kiblu wodę. Niszczysz dowody zbrodni. Uciekasz od przykrej fizjologii. A to skorupstwo się w jakiś sposób ostało... Doprawdy, ewenement. Bo trzeba ci wiedzieć, że prócz zwykłych ptasząt w skorupstwie mama ptaszynka składa jedno jajo szczególne. I nim się zajmuje tylko tata ptaszyn. W tym jednym jedynym na ekipę jaju jest, ni mniej, ni więcej – symulator lotu. Normalnie, okularki takie małe, z większym rozstawem szkieł, no i mała maszynka z monitorkiem, która pokazuje ptaszczyszynowi młodemu jak świat w lataniu wygląda, co mu zagraża, w jaki sposób używać takich a takich piór i takie tam techniczne szczegóły. Do kompletu jest plecaczek. Znaczy, powiedzmy po ludzku, brzuchaczek, bo ptaszynczyszyn zakłada go z przodu. O plecaczek dba też tata - by zawsze jakaś glizda w nim była, czy mucha, czy też much kilka, albo i muchy i glizdy, wiesz. W razie katastrofy lotniczej. Żeby młodzież mogła bezpiecznie czekać na helikopter POPRU, Ptasiego Ochotniczego, i tak dalej... A co? Myślałeś, że jak starzy uczą młode ptaszynczyszyny szybować w przestworzach, jeszcze z taką gracją i w ogóle? Kop w kuper, rozkładaj, młody, skrzydła, machaj i radź se? Przecież tu w grę wchodzą arcypoważne sprawy: aerodynamika, grawitatyka, spadanoncja, machaleptyka, podmuchstatyka. A to naprawdę nie są żarty, kolego.

wtorek, 13 września 2011

WIEŻA BABEL




PANEL RADIA MARKI UNITRA
Podniesiony 4 lipca 2011, Sosnowiec, ul. Baczyńskiego, okolice pętli tramwajowej.

To wehikuł z czasów kiedy nie było guziczków i cyfrowych ekraniczków automatyczków, synu. To eksponat archeologiczny. Zakręćmy gałą, poszukajmy. Losowo. Hazardowo. Medam, mesie, rię ne wa pli! To wymaga odwagi! Nic już nie będzie takie samo! Nic jeszcze nie było takie samo! Nic!!! Szszszsz... Pierdpierdpierd! Chrrruum! I nic. Trzeszczenie i głucha cisza. Historia milczy... Nie ma nic do powiedzenia? Jakże to tak? Przeceniona, odarta z cech, w dodatku przez samo ha. Ha nieme. Prosto z Niemiec? A cóż ja mógłbym o tym opowiedzieć, ignorant ponad przeciętną? Że w Dreźnie rzeźnia numer pięć? Hej ho! A w Berlinie kabaret. Że w Poznaniu Bajon Filip w pięćdziesiątym szóstym? W Luksemburgu rzeczone radio, a Sztokholm cieknie krwawicą nie przyznanych Nobli? Wszyscy ulaurzeni mieli swoich Murzynów, by nie rzec Żydów, pod podłogą, oni pisali im te wszystkie książczyny. Nie dostali za to nobelka nawet. Z kolei w Pradze bratnie dusze przybijają słowiańskie piątki, sześć dodać osiem, a wujek osiedlił się w Katowicach. Helsinki światowym liderem w produkcji i eksporcie zlewów. Konwa jest z Wilna? Tak się mi zdaje. Pomijam resztę, bo i tak nie zrozumiesz. Najprawdopodobniej, znaczy się. Ja cię kręcę, ale młyn, tatku! Wracajmy. Jedźmy, nikt nie ma woła!

sobota, 10 września 2011

PRZEWIDZENIE




SZKIEŁKO BRYLOWE (CHYBA PLUS)
Podniesione 19 lipca 2011, Dąbrowa Górnicza, Stara Pogoria, przystanek autobusowy w stronę centrum.


Dziwaczna to panienka. Seniorita Realita. Zwiewna i nieciągła. Dzień dobry! Wołasz do niej, kłaniasz się z uśmiechem, bo szacunek. Odwraca się, ale to nie ona. Całkiem nie ona. Klniesz się, bo ukłoniłeś się wylewnie jakiejś obcej babie. A kiedy indziej przed okiem ci przemyka, od krawężnika do krawężnika, pijana i nieostra. Ważna przecież Pani, a pozwala sobie na taki eksces i nie martwi się co sobie o niej pomyślą. W dupie to ma. Wątpisz nawet przez chwilę – (konformistycznie, bo nie jesteś pewny, czy cię stać na luksus takiego szaleństwa i tumiwisizmu) - może to nie ona? Ona, ona. Fajna dupa. Chciałbyś jej dotknąć, zanurzyć się w obłoczku jej zapachu, nie potrafisz go sobie nazwać, zdefiniować, ale już jej nie ma, wystarczy, że obejrzałeś się, czy nic nie jedzie. Pustka nagła, niepewność, czy w ogóle. Nie doceniasz i przeceniasz. A weź ją sobie taką zwykłą, nie wyobrażoną. Nie przesadzaj, nie wymyślaj. Nie kadź, nie estetyzuj. Obserwujesz potem kota przez okno, całkiem niedługo, tego samego chyba popołudnia, albo może to było wcześniej, wczoraj w stosunku do przedwczoraj. Wymyka się. A, no i ten kot. Na coś chyba poluje, przyczajony. I patrzysz, a tu nieopodal ona przykuca i też obserwuje. Nie zauważyłeś jej wcześniej, może jej po prostu nie było i zbliżyła się niepostrzeżenie, kiedy ty uległeś zapatrzeniu? Może tak, może nie. Oderwij oko od myśliwego, śmiało, przyjrzyj się jej. Nadal taka fajna dupa? Strząśnij z oczu łupież. Fajna? Na pewno? Jasne, że tak. Jaka też? Widzialna i niewidzialna? Nieprzewidywalna? Daj spokój, nie dziel włosa na czworo, bo zeschizofreniujesz się i tyle z tego będzie. Powaga, takie coś może się zdarzyć przecież.

środa, 7 września 2011

KONFABULARYZACJA




KRZACZEK
Podniesiony 4 sierpnia 2011, z podłogi w kuchni, pies przyniósł w futrze i zrzucił

-Ty, no co jest? Ileż można czekać?
-Sorki, nie mogłem się zwlec z wyra. Bania mi pęka...
-Było coś wczoraj...? I żeś mi znać nie dał...
-No. Było. Grubo. Niezorganizowany i niesforny spontan się zrobił. Przed chwilą zajrzałem do portfela. Ciemna noc. Biedna piątka nie ma się w co zawinąć, ani nawet o co obijać.
-U, niedobrze, niedobrze. Parszywa sprawa. W sumie miałem małą nadzieję na porzeczkę... Z kim żeś tak zabradziażył?
-Byłem tak: ja, Banan, Roju, Igor i Speszials. Na przystanku żeśmy się spiknęli. No to gdzie iść? Do Edenu poszliśmy. Zatankowaliśmy do pełna. Pachy mnie bolą, pewnie mnie nieśli na kwadrat jak filmu nie miałem... Ty? Co mi we włosach grzebiesz? Weź te łapy, walcu jeden.
-To miałeś wplątane...
-Pokaż! No i co? Suchy liść. Takie rzeczy się zdarzają.
-No i komu to mówisz? Przecież wiem. W futrze można wszystko schować. Czajnik... Bilet miesięczny, żarówkę, bejsbola, kanapkę...
-A skąd ty to możesz, kurwa, wiedzieć?
-Też kiedyś psem byłem.