PRĘDKOŚCIOMIERZ
Podniesiony 21 sierpnia 2011, Dąbrowa Górnicza, Stara Pogoria, las.
Najfajniej jest mknąć z prędkością światła, niby nic szczególnego, a jednak. Wbija w fotel, nie widzi się mijanych rzeczy, smugują się, jest tylko pęd. Najbardziej się pęd czuje w bebechach, tego w ogóle nie widać jak się spojrzy na pędzącego, spłaszczają się dynamicznie, jakby je wyciągnąć ze środka, mieściłyby się w garści. A tak zewnętrznie – włosy zaczesuje do tyłu, powietrze wyrywa je malutkimi kępkami, najczęściej te siwe, nie wiedzieć czemu. Jakby tak pędzić odpowiednio długo, można się nabawić łysicy, nie mylić z łasicą. Poza tym wyciska łzy z oczu i od razu wysusza je, tworzą się na twarzy i głowie solne kratery. No i policzki. To jest najkomiczniejsze, co pęd powietrza potrafi wyczyniać z policzkami! Wydyma, spłaszcza, porywa, twarz staje się machą Człowieka Słonia. Najgorzej zerknąć wtedy w lusterko na swoje odbicie i parsknąć śmiechem. Tlen, azot i inne składowe wdzierają się z impetem do środka człowieka, napierają na kręgosłup w części piersiowej i robią z człowieka prostego człowieka garbatego. To są sprawy nieodwracalne, warto więc uważać, a przede wszystkim wiedzieć, co może się zdarzyć. Zaleca się zaliczenie przynajmniej korespondencyjnego kursu Mknięcia Z Prędkością Światła W Łikend. Nudna teoria, ale potrzebna, unika się zdarzeń i konsekwencji pędu, czasem śmiertelnych, czasem tylko śmiertelnawych. No i uwaga na moment, kiedy kończy się pęd, czyli czas lub wyobraźnia. Nie spać na twardym, wtedy lądowanie bywa bolesne i kontuzjogenne. Nie wszystkie pędy są zaopatrzone w poduszki powietrzne, czy też inne wytłumiacze. Wystarczy spać na zwykłym jaśku, tak zwanej poduszce pierzowej, mała rzecz, a cieszy i gwarantuje wystarczającą ochronę w wypadku spadu, o czym mogę śmiało zapewnić, a wiedza moja wypływa z długoletniego doświadczenia.