niedziela, 8 stycznia 2012

MOOJE GRAALTULACJE




RYCERZ – FIGURKA
Podniesiony 7 maja 2011, Dąbrowa Górnicza, Gołonóg, przystanek autobusowy, ul. Sadowa, za budką w trawie.

Zjeździliśmy się z Artkiem poszukując go. Na początku byliśmy pewni sukcesu, dumni, czuliśmy się wybrani, jedyni. Śmiechu warte. Po jakimś czasie, z dnia na dzień, traciliśmy wiarę w cel naszej wyprawy, a w pewnym momencie po prostu o nim zapomnieliśmy. Objechaliśmy cały świat, ba, byliśmy dalej niż świat, żadne mapy, żadne podania nie mówiły o ziemiach, na których zatętniły kopyta naszych rumaków. Widzieliśmy takie dziwy, że nie chcieliśmy wierzyć naszym oczom – piekielne bestie żyjące na lądzie i w wodzie, ludzi o obliczach czarnych jak smoła, suche, sypkie ziemie, na których słońce zabija, ciemności trwające dzień i noc, dzień i noc, aż do pomieszania zmysłów. W końcu go znaleźliśmy zimową porą w małej chatce na odludziu, nad morzem, służył staremu rybakowi jako pojemniczek na haczyki, spławiki i ciężarki. Oczywiście od razu zapłacił za profanację – wycięliśmy rodzinę w pień - jego, jego starą i syna z żoną i małą córeczką. Wpadliśmy w boski gniew i wybebeszyliśmy ich w mgnieniu oka. Wieczorem zasiedliśmy do uczty. Umyliśmy go i postawiliśmy przed Artkiem, w końcu to on był szefem. Nalaliśmy weń wina, Artek wypił i się zadumał. Wstał i uparł się, żeby wszystkim nam umyć nogi i obciąć paznokcie. Głupio się czułem w trakcie tych ablucji, widziałem, że inni też. Potem kazał Lancelotowi wstać i strzelił go z byka. Ten, już lekko wstawiony, podniósł się po ciosie i od razu bachnął Artka z piąchy w szczękę. Artek natychmiast złagodniał i kazał mu się uderzyć z drugiej strony. Lancelot, chciał, nie chciał, zrobił to. Artek otrząsnął się po uderzeniu, uśmiechnął ledwo dostrzegalnie z krwią na wardze, ucałował Lancelota w usta i wyszedł z chaty bez słowa. Po dwóch klepsydrach poszliśmy go szukać. Ujrzeliśmy go z brzegu, szedł po zamarzniętym morzu. Wołaliśmy za nim. Artek! Artur!! Królu złoty!!! Nie odwrócił się nawet. Zaczęło świtać, zmierzał ku słońcu, patrzeliśmy za nim, zmniejszonym do mrówki.
Przyszła wiosna, lód puścił. Zostałem tu, sam - łowię ryby, żyję z dnia na dzień. Jestem, o dziwo, szczęśliwy. Artek śni mi się czasem. We śnie przemawia do mnie basem.