FIOLECZKA, MALUTKA TAKA, NIEŚMIAŁA
Podniesiona 23 stycznia 2012, Katowice, Centrum, ul. Uniwersytecka, chodnik.
Mój Dżin mi prysnął, psia mać.
Przez nieuwagę. Sięgałem ręką do kieszeni, chciałem dobyć chusteczki.
W buteleczce go trzymałem malutkiej takiej, nieśmiałej, niepozornej.
Zawsze go ze sobą miałem, zawsze.
Nieraz mnie korciło, żeby go wypuścić, zażyczyć sobie trzy razy, ale nie.
Czekałem na czarną godzinkę.
No i zaplątała się buteleczka w chusteczkę, zgrawitowała na ziemię, nawet widziałem, zauważyłem, próbowałem ratować, ręką ruch zrobiłem, złapałem powietrze.
Za późno, za późno, psia mać.
Buteleczka pyk, na ziemię, koreczek się odkoreczkował, syknęło i mój Dżin śmiejąc się szyderczo jął ulatywać do góry, w chmury.
Refleks, błysk myśli, łapię go za obutą w miękki sandał stopę lewą.
Lecę z nim, gdzie moje życzenia, krzyczę.
Coraz w górę, coraz wyżej, coraz chłodniej.
Zerkam w dół, aż kręci się w głowie.
Nagle, bez uprzedzenia, prawa stopa Dżina kopie mnie w skroń.
Co zrobić, ból zwycięża, odruch, puszczam stopę złego duchola, przystawiam dłoń do skroni, żeby sprawdzić, czy mi krew nie leci, odrywam się, lecę, lecę, spadam.
Łaaaaaaaa, wyję.
Buchachacha, słyszę rechot złośliwca.
Żebym przeżył, żebym się nie połamał, niech mnie kule biją, myślę szybko jak światło.
Miękko ląduję na ulicy, nie jestem połamany, kulawy facet zaczyna mnie okładać kulami, opadając zdeptałem czosnek, którym pokątnie handlował.
Masz swoje trzy życzenia, buchachacha, masz swoją czarną godzinkę, słyszę głos z góry, prosto z kłębiastej chmury.