wtorek, 8 listopada 2011

MENHIR




KAMYCZEK
Podniesiony 3 października 2011, Sosnowiec, Pogoń, ulica Będzińska, chodnik.

Śmieszna rzecz. Zabłądziłem w okolicy domu, wiem, to niewiarygodne. Późno się zrobiło, ciemno, na szczęście noc ciepła, czerwcowa. Znalazłem się w miejscu, którego nigdy nie widziałem, nawet o nim nie słyszałem. Niesamowity nastrój mnie opadł, nie strach, nie, coś takiego nienazwanego. Jak na cmentarzu. Wokół ogromna, pusta przestrzeń upstrzona fallicznymi głazami, ze dwadzieścia ich było. Skąd to takie? Usiadłem pod jednym. Cicho, spokojnie, żywej duszy. Przymknąłem oczy. Naraz posłyszałem dźwięki, coś jakby trzask palonego drewna, wielkie ognicho, szum ogromnych płomieni, zawodzenie, wycie, jakieś powtarzające się mantry, zaklęcia w dziwnym języku, może po prostu dźwięki bez określonego języka. Otworzyłem oczy. Cisza, nic się nie zmieniło, noc, ciemno, pusto. Wstałem, stanąłem przodem do głazu, położyłem na nim dłonie, ciepło wpłynęło we mnie, opuściłem powieki. Znowu te dźwięki, jakby mnie przeniosło w inny świat, nawet nie chciało mi się przez chwilę z niego wracać, aż głodny się zrobiłem i senny. Wyciągnąłem marker, napisałem na białej twardej, chropawej powierzchni: byłem tu, Kemor, 21.06.20.. i ruszyłem w poszukiwaniu drogi do domu.