czwartek, 24 listopada 2011

ULISSEJA




KOLANKO, ŻELAZNE, HYDRAULICZNE
Podniesione 12 listopada 2011, w piwnicy, grzebiąc, szperając.

To już ostatnie godziny. Może minuty nawet. Wydaje się, że nigdy nie zrobi się dzień. W zasadzie nigdy... Dla mnie... Musiałby stać się cud. Ale taki cud prawdziwy - Jezus spacerujący po falach, muskający je, miziający, uśmiechnięty. Patrzy – peryskop. Chwyta za niego i wyciąga cały okręt, widzi mnie, jedynego żyjącego członka załogi. Co ty tu, bracie, robisz? O, Boże! Sam wśród trupów? Wirus jakiś? Ciebie nie zaatakował? Dziwne, może coś podobnego już przechorowałeś, uodporniłeś się... Smród niemożliwy, ech, ludzie, jak oni się rozkładają. Przecież nie masz czym oddychać. Umarłbyś tu z kretesem gdyby nie ja, jeszcze godzinka, dwie, i po tobie. Ciekawe, że przeszkolili cię do obsługi peryskopu, a okrętu wynurzyć nie potrafisz. Masz ci los. I skąd on by to wszystko wiedział? No skąd? I czemu by od niego tak cuchnęło rybami? No czemu?