KSZTAŁT PRZEJECHANY PRZEZ POCIĄG
Podniesiony 15 sierpnia 2011, Stara Pogoria, torowisko w lesie.
Śni mi się, że gadam po chińsku. Płynniutko. Siang pang ciang. Magona peng kang ping pong. Zagłębiam się w kwestie bytowe, używam słów trudnych, rzadko spotykanych w chińszczyźnie potocznej. Przychodzi mi to łatwo, jak oddychanie, i sprawia radość. Z nagła wracam na jawę, wybudzam się. Spoglądam w ciemność, ziewam. Odrzucam kołdrę, siadam, bosymi stopami macam chłodną podłogę w poszukiwaniu moich laczków mejd in czajna. Klap, klap, klap – człapię do łazienki krokiem lekko niemrawym. Sikam na siedząco, sen unosi się jeszcze nade mną, ociera się o ściany, ręcznik, w głowie pobrzmiewają śpiewne dźwięki z innego świata. Staję przed lustrem, spoglądam na siebie. Mam skośne oczy, w kąciku jednego wstydliwie czai się śpioch. Ale moje usta! Są skośne, ustawiły się prawie pionowo. Uśmiecham się niewymownie groteskowo. Nawias pod nosem. Cmokam, robię do siebie miny, wystawiam język. Ziewam, zasłaniam szybko ręką usta, potworne to robi wrażenie. Jedynka lewa wyższa, szóstka prawa niższa, myślę, że się jakoś przyzwyczaję, nie ma tragedii. Wyłuskuję palcem wskazującym śpiocha z oka, gaszę światło. Pyk, pyk, pyk – chińskie klapki klaszcząc o moje pięty prowadzą mnie przez ciemność z powrotem ku niemożliwemu.