czwartek, 6 października 2011

SUCHY PAJĄK




SUCHY PAJĄK
Podniesiony 28 września 2011, normalnie, z podłogi w przedpokoju, zamiatając; mucha kiedyś tam, na parapecie w pracowni.

Jakaś fiśnięta chyba. Wyobraźnię jej urwało. Tak sobie zawisła tuż przy mnie... Ciekawe, że nie wie... A ja z przyjemnością dyndam i udaję, że jej nie widzę. W ogóle nie patrzę w jej stronę. Gdzie tam, nic a nic... Tłusta. No, może nie tłusta, ale tłustawa. Będzie wyżerka. Poudaję jeszcze trochę, podyndam sobie. Już za chwileczkę, już za momencik chybnę i palnę ją w ten głupi łeb! Potem zjem jej nogi. Resztę omotam i schowam na później. Odrobina dramatyzmu, aktorstwa takiego przed posiłkiem, to tygrysy lubią najbardziej.
Debil skończony. Wszyscy oni tacy pewni siebie, wszyscy jak jeden. Ilu ich już wychujałam! Nie zliczę... Myśli, kretyn, że nie widzę jak udaje. Nie patrzy na mnie, w ogóle mnie nie zauważył. Wcale się nie czai, gdzie tam! Wręcz go nie ma! Zezuje, zaraz mu żyłka pęknie, nawet porządnie udawać nie potrafi. A ja sobie spokojniutko wiszę i jestem czujna, chociaż wyglądać mogę trochę na idiotkę. A tam... Co mi wisi? Niech tylko zrobi najmniejszy ruch w moją stronę, po prostu się puszczę i tyle mnie widziano. Ryzyk – fizyk i cholerę mu w bok!
Ale głupki, kurde. Jak mogą nie wiedzieć, że są elementami scenografii? Przecież to ja ich tam powiesiłem. Przecież nie żyją, kurde. No chyba...