piątek, 19 sierpnia 2011

ANTROPODOBIEŃSWO



LUDZIK
Podniesiony 23 maja 2011, Sosnowiec, stary budynek plebanii przy parafii Św. Jana Chrzciciela, w sali obecnie zajmowanej przez Akcję Katolicką, odstępstwo od zasady znalezione – nie kradzione. Ukradłem... No, wziąłem, po prostu.


Co za nadużycie! Normalnie bunt. Nie potrafił zająć miejsca, które mu się wyznaczyło. Wyłamał się, niewdzięcznik jeden. Nie wystarczyło mu, że się go ulepiło, kształt nadało, oczy, usto. No nie wystarczyło. Musiał ożyć. Nawet nie wiadomo kiedy to zrobił. I nie bierze odpowiedzialności. Jak już chce być taki żywy i taki dorosły, powinien, na przykład, wiedzieć gdzie się trzeba załatwiać, no nie? A nie tak... Dwa dni coś śmierdziało w szafce z talerzami. I co? W najciemniejszym rogu pięć kup! Maleńkie kupy, a smród, że łzy z oczu wyciska. Do tego sika wszędzie, nie zważa. Wciąż skarpetka mokra albo kolano jak człowiek przypadkiem wdepnie lub przyklęknie w maleńkiej kałużce. Przecież nie widać, zresztą nie można wszystkiego ciągle sprawdzać i mieć się na baczności w swoim własnym domu. Niegodziwiec pożarł jukę i prawie całą paprotkę. Pieniądze podbiera... Alkohol z barku, z lodówki. Wydawało się, że wystarczy zamknąć barek i schować klucz. Gdzie tam! Wydłubał czymś dziursko w drzwiczkach, wychlał wszystko, potrzaskał nawet butelkę, cwaniak omija łapki na myszy. Fajki też spala, nic się przed nim nie uchowa. A koszty rosną. Nieraz słychać jak chrobocze gdzieś, szczególnie w nocy. W nocy wszystko słychać bardziej i inaczej. Spać nie można. Paranoja! Człowiek kupił gaz obezwładniający, śledziło się nieraz te chroboty i psikało w szpary. Nic. Tylko taki cichutki chichot. Najgorszy jest ten gniew... Z bezsilności się bierze. Bez pomocy z zewnątrz chyba nie da rady się go pozbyć. Deratyzacja... E, chyba nie... Dehominizacja... Hmmm... Serek homogenizowany. Defrankensztajnizacja!