środa, 17 sierpnia 2011

GUZIK AMBROŻY




GUZIK
Podniesiony 29 czerwca 2011, Katowice, ul. Roździeńskiego, na wysokości Kopalni Katowice

Doktorze Paj-Chi-Wo.

Od trzynastego roku życia szukałem tego guzika. Huśtałem się pomiędzy nadzieją i beznadzieją przez lata całe. Zresztą, dużo by mówić... Najważniejsze, że w dniu moich trzydziestych piątych urodzin znalazłem go. Leżał sobie na ulicy jakby nigdy nic. Od razu wiedziałem, że to ten. Był mój, nareszcie. Parzył mnie przez kieszeń, wieczorem nie mogłem się doczekać aż goście sobie pójdą. Wreszcie zostałem sam na sam z guzikiem. Stanął mi przed oczami pan Ambroży. Z gęstą brodą, w tabaczkowym fraku, jego piegowata, ogorzała twarz śmiała się do mnie, oczy błyszczały szaleńczo. Zjadłem guzik i natychmiast zwymiotowałem. Wygrzebałem go spomiędzy marynowanych grzybków i fragmentów sałatki, połamałem i, kawałek po kawałku, znów połknąłem. Zrobiło mi się gorąco. Pan Ambroży wciąż stał przede mną, wciąż się uśmiechał, bezgłośnie. Wstałem, zrobiłem krok ku niemu, rozpostarłem ramiona, pan Ambroży zrobił to samo, pochylił się ku mnie i wtedy, zamiast paść mu w objęcia, kolanem zaprawiłem go w podbrzusze. Wykrzywił twarz i złamał się w pół, nosem nadział się na to samo kolano. Nie ukrywam, że nadałem mojej nodze bieg, popchnąłem też mocno głowę pana Ambrożego. Nie wydał żadnego dźwięku, za to jego nos... Jego nos zachrzęścił nieładnie, czerwień poplamiła moje spodnie i dywan, na podłogę posypały się piegi i kępki długich, rudych włosów z brody. Wpadłem w irracjonalną euforię. Leżał u moich stóp i nie ruszał się. Związałem go i ocuciłem. Rozebrałem do naga. Przyniosłem kombinerki i powolutku wyrwałem wszystkie dwadzieścia paznokci. Nie krzyczał. Ogromne łzy spływały po jego policzkach i niknęły w gąszczu brody. Odgryzł sobie język. Nagle straciłem wenę. Schwyciłem głowę pana Ambrożego i przekręciłem w lewo, do oporu. Chrupnęło i zwiotczał. Pociąłem go i ugotowałem. Gotowałem całą noc. Można by powiedzieć przewrotnie: dusiłem całą noc w śmietanie. Bezpańskie kundle na moim osiedlu miały taką ucztę, że teraz, ilekroć mnie widzą, łaszą się do moich nóg i obstukują mnie radosnymi ogonami. Wdzięczne bestie, proste, nieskomplikowane. Właściwie nie wiem po co Panu o tym wszystkim piszę. Chyba po prostu, żeby Pan wiedział... No nic, pozdrawiam Pana, zdrówka życzę.

Adam Niezgódka

adres i telefon znane Redakcji